Babcia nie zaakceptowała mojego narzeczonego: „Jak będę chciała, to go wyrzucę i nigdy nie wpuścić z powrotem” – Moja walka o miłość i rodzinę
– Niech on nie siada na moim fotelu! – Babcia nawet nie spojrzała na Pawła, kiedy wszedł do pokoju. Siedziałam obok niej na kanapie, ściskając dłonie tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Paweł, z bukietem goździków w ręce, stał w progu jak zbity pies. – Babciu, przecież to tylko Paweł… – zaczęłam cicho, ale ona przerwała mi ostrym tonem: – Twój ten… facet. Niech lepiej nie rozkłada się po domu jak u siebie.
To był trzeci raz, kiedy przyprowadziłam Pawła do babci. Za każdym razem miałam nadzieję, że coś się zmieni, że może dziś spojrzy na niego inaczej, choćby przez chwilę. Ale ona nawet nie chciała zapamiętać jego imienia. Zawsze „twój ten chłopak”, „ten twój”, „ten facet”. Nigdy Paweł. Nigdy po imieniu.
Wychowałam się u babci. Mama wyjechała do Niemiec za pracą, tata zniknął z naszego życia zanim skończyłam pięć lat. To babcia była moją rodziną, moim domem, moją opoką. Zawsze powtarzała: „Rodzina to świętość, pamiętaj”. I ja pamiętałam. Dlatego tak bardzo bolało mnie to, co działo się teraz.
Paweł jest inny niż wszyscy moi poprzedni chłopacy. Spokojny, czuły, z poczuciem humoru. Pracuje jako informatyk w małej firmie na Pradze. Nie pije, nie pali, nie imprezuje. Marzenie każdej matki – a jednak dla mojej babci był niewidzialny. Albo raczej: był problemem.
– Może zrobię herbaty? – zaproponował Paweł nieśmiało.
– Nie trzeba! – Babcia odwróciła się do niego plecami. – Ja tu jeszcze rządzę.
Czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. Przecież próbowałam wszystkiego: rozmawiałam z nią godzinami, tłumaczyłam, prosiłam. Nic nie pomagało.
Po wyjściu Pawła babcia zaczęła swoje:
– Ty naprawdę chcesz z nim być? Przecież on nawet nie jest stąd! Skąd go wytrzasnęłaś?
– Babciu, Paweł jest z Radomia…
– No właśnie! Z Radomia! Co on tu robi? Pewnie tylko czeka, aż coś dostanie.
Zacisnęłam usta. Wiedziałam, że chodzi o coś więcej niż miejsce urodzenia Pawła. Babcia nigdy nie zaakceptowała nikogo spoza naszej dzielnicy. Dla niej świat kończył się na Grochowie.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Jak było?
– Tak jak zwykle…
– Kochanie, babcia już taka jest. Nie zmienisz jej.
– Ale ja chcę, żeby była na moim ślubie! – wybuchłam płaczem.
– Może z czasem się przekona…
Ale czas mijał, a babcia była coraz bardziej uparta. Kiedy powiedziałam jej o zaręczynach, spojrzała na mnie tak, jakby ktoś ją spoliczkował.
– Jak będę chciała, to go wyrzucę i nigdy nie wpuścić z powrotem! – krzyknęła wtedy.
Przez kilka dni nie rozmawiałyśmy wcale. Chodziłam do pracy jak automat, wracałam do pustego mieszkania i płakałam w poduszkę. Paweł próbował mnie pocieszać:
– Może po ślubie się zmieni? Może jak zobaczy, że jestem dla ciebie dobry…
Ale sama już w to nie wierzyłam.
Pewnego dnia przyszłam do babci bez Pawła. Siedziała przy stole i obierała ziemniaki.
– Siadaj – powiedziała krótko.
Usiadłam naprzeciwko niej.
– Babciu… dlaczego go tak nie lubisz?
Spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi.
– Bo cię zabierze. Bo już nie będziesz moja.
Zatkało mnie. Nigdy wcześniej tego nie powiedziała.
– Babciu… ja zawsze będę twoja wnuczką.
– Ale już nie będziesz tu mieszkać. Już nie będziesz ze mną pić herbaty wieczorami. On cię zabierze.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Babciu… ja cię kocham. Ale kocham też Pawła. Chcę być szczęśliwa.
Babcia odwróciła wzrok.
– Rób jak chcesz…
Od tamtej rozmowy minęły tygodnie. Babcia nadal mówi o Pawle „twój ten chłopak”, ale już nie krzyczy. Czasem nawet zapyta: „A co tam u tego twojego?”. To niby nic, ale dla mnie to krok naprzód.
Wiem, że przed nami jeszcze długa droga. Wiem też, że nigdy nie będę mogła mieć wszystkiego naraz: pełnej akceptacji babci i szczęścia z Pawłem bez żadnych warunków. Ale czy naprawdę muszę wybierać? Czy rodzina zawsze musi być polem walki?
Czasem patrzę na babcię i zastanawiam się: czy kiedyś zaakceptuje mojego wybór? Czy miłość do rodziny zawsze oznacza rezygnację z własnego szczęścia? Co wy byście zrobili na moim miejscu?