Brat, dom i łzy: Opowieść o utraconym dzieciństwie i rodzinnych ranach
– Joanna, musimy porozmawiać. – Głos Michała był twardy, jakby już dawno podjął decyzję.
Stałam w kuchni, ścierając łzy z policzków. Zapach kawy mieszał się z ciężarem wspomnień. To tutaj mama piekła szarlotkę, a tata śmiał się z naszych dziecięcych żartów. Teraz zostałam tylko ja i mój brat – i ta rozmowa, której tak bardzo się bałam.
– O czym? – spytałam cicho, choć przeczuwałam odpowiedź.
Michał spojrzał na mnie z chłodnym dystansem. – Wiesz, że sytuacja się zmieniła. Rodziców nie ma. Dom jest nasz, ale…
Zacisnęłam dłonie na kubku. – Ale co?
– Nie mogę dłużej pozwalać ci tu mieszkać za darmo. Musisz zacząć płacić czynsz. – Jego słowa uderzyły mnie mocniej niż jakikolwiek cios.
Poczułam, jak świat się zatrzymuje. Przez chwilę słyszałam tylko bicie własnego serca. Czy to naprawdę mój brat? Ten sam Michał, który kiedyś bronił mnie przed szkolnymi łobuzami?
– Michał… To jest nasz dom. Nasz! – Głos mi się załamał.
– Wiem, Asia. Ale ja też mam swoje życie, kredyt, rodzinę. Nie mogę brać wszystkiego na siebie.
Patrzyłam na niego przez łzy. W jego oczach nie było już czułości, tylko zmęczenie i chłód. Przypomniałam sobie dzień pogrzebu mamy – jak trzymaliśmy się za ręce, obiecując sobie, że zawsze będziemy razem. Jak łatwo można złamać takie obietnice?
Wróciłam do swojego pokoju – tego samego, w którym jako dziecko układałam misie na półkach i marzyłam o wielkim świecie. Teraz świat był za drzwiami, a tu zostały tylko cienie przeszłości.
Wieczorem zadzwoniła do mnie ciocia Basia. Zawsze była po stronie Michała.
– Joasiu, musisz zrozumieć Michała. On ma rodzinę, dzieci…
– A ja nie mam nikogo! – wybuchłam. – Zostałam sama w tym domu i teraz nawet on nie jest mój.
– Nie przesadzaj. Możesz wynająć pokój albo znaleźć coś tańszego…
Zamknęłam oczy. Czy naprawdę tak łatwo można wyrzucić kogoś z własnych wspomnień?
Następnego dnia Michał przyszedł z umową najmu. Podsunął mi ją pod nos bez słowa.
– Podpisz – powiedział tylko.
Przeczytałam dokument drżącymi rękami. Kwota była wysoka – prawie tyle, ile zarabiałam jako nauczycielka w podstawówce.
– Skąd mam wziąć tyle pieniędzy? – spytałam szeptem.
Wzruszył ramionami. – Musisz sobie poradzić.
Wyszłam na ogród. Pachniały bzy, tak jak wtedy, gdy mama sadziła je pod oknem. Usiadłam na ławce i pozwoliłam łzom płynąć swobodnie.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Michał przychodził tylko po rzeczy albo sprawdzić pocztę. Unikał mojego wzroku.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez drzwi:
– Anka, nie mogę jej dłużej trzymać za darmo. To niesprawiedliwe wobec ciebie i dzieci…
To była jego żona, Anna. Zawsze patrzyła na mnie z góry – jak na kogoś niepotrzebnego.
– Może powinnaś już wyjechać do Warszawy? Tam znajdziesz lepszą pracę – powiedziała mi kiedyś przy kolacji.
Ale ja nie chciałam Warszawy. Chciałam tego domu, tych ścian pełnych śmiechu i łez.
Zaczęły się kłótnie. O rachunki, o ogród, o to, kto ma prawo do starego kredensu po babci.
– To jest moje! Mama mi obiecała! – krzyczałam pewnego dnia, gdy Michał wynosił kredens do samochodu.
– Wszystko było nasze! – odparł lodowato.
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą nienawiść do własnego brata.
Zaczęłam szukać pracy po godzinach – korepetycje, sprzątanie u sąsiadki, nawet roznoszenie ulotek po blokach. Każda złotówka była walką o prawo do własnego kąta.
Czasem wieczorami siadałam przy starym pianinie mamy i grałam jej ulubione melodie. Dźwięki odbijały się echem po pustych pokojach.
Pewnej nocy zadzwoniła do mnie Magda – moja przyjaciółka z liceum.
– Asia, co się dzieje? Słyszałam od sąsiadki…
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.
– Przyjedź do mnie na weekend. Odpoczniesz od tego wszystkiego.
Pojechałam do Magdy do Krakowa. Tam pierwszy raz od miesięcy poczułam się wolna. Spacerowałyśmy po Plantach, piłyśmy kawę na Kazimierzu.
– Może powinnaś zacząć od nowa? – zapytała Magda delikatnie.
Ale ja nie umiałam zostawić domu rodziców. To było moje jedyne miejsce na świecie.
Po powrocie zastałam w skrzynce list od Michała:
„Asia,
Jeśli nie zaczniesz płacić czynszu od przyszłego miesiąca, będę musiał podjąć kroki prawne.”
To już nie był mój brat. To był urzędnik, właściciel mieszkania.
Zaczęłam chorować ze stresu. Bezsenność, bóle głowy, ataki paniki w nocy. Lekarz przepisał mi leki uspokajające.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka pani Zofia.
– Joasiu, widzę jak cierpisz… Może czasem trzeba odpuścić? Dom to nie tylko ściany…
Ale jak odpuścić coś, co jest wszystkim?
W końcu zebrałam się na rozmowę z Michałem.
– Michał… Czy naprawdę chcesz mnie wyrzucić?
Spojrzał na mnie długo.
– Nie chcę cię wyrzucać. Ale nie mogę już dłużej być odpowiedzialny za wszystko…
– A ja? Kto jest odpowiedzialny za mnie?
Milczał długo.
Wyszłam bez słowa. Po raz pierwszy poczułam pustkę większą niż samotność po śmierci rodziców.
Minęły tygodnie. Znalazłam tańsze mieszkanie na obrzeżach miasta. Spakowałam kilka rzeczy – zdjęcia rodziców, książki mamy, stary szalik taty.
Ostatni raz przeszłam przez dom dzieciństwa. Każdy kąt bolał jak rana bez opatrunku.
Zostawiłam Michałowi list:
„Byliśmy rodziną. Teraz jesteśmy tylko ludźmi pod jednym dachem.”
Wyprowadziłam się w deszczu. Krople mieszały się ze łzami na policzkach.
Dziś siedzę w małym pokoju z widokiem na blokowisko i pytam siebie: czy dom to miejsce, czy ludzie? Czy można odzyskać rodzinę po takiej zdradzie?
A może czasem trzeba pozwolić odejść przeszłości i nauczyć się żyć od nowa?