Cisza po rozstaniu: Życie Leny po cichym rozwodzie

– Lena, oszalałaś?! – głos Kingi rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak odłożyłam telefon. – Jak to się rozwiodłaś w tajemnicy? Dlaczego nic nie powiedziałaś? – dopytywała z niedowierzaniem. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na szare, listopadowe niebo, i czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. – Cicho już – szepnęłam, odsuwając słuchawkę od ucha i zerkając w stronę kuchennych drzwi. – Dzieci są w domu. – Jakie dzieci? Przecież mają już po trzydziestce! Lenka, zdajesz sobie sprawę, co robisz? Dwadzieścia osiem lat razem! – Kinga nie dawała za wygraną.

Dwadzieścia osiem lat. Powtarzałam te słowa w myślach jak mantrę. Dwadzieścia osiem lat z Markiem pod jednym dachem, przy jednym stole, w jednym łóżku. I nagle… cisza. Cisza po rozstaniu. Nie taka zwykła, codzienna cisza, ale ta głęboka, przeszywająca, która wypełnia każdy kąt mieszkania i serca.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy dzieci wyjechały na studia i dom stał się za duży, a rozmowy z Markiem coraz krótsze. Może wtedy, gdy przestałam czekać na jego powroty z pracy i przestałam pytać, czy wszystko w porządku. Może wtedy, gdy zaczęłam marzyć o czymś innym niż kolejny wspólny urlop nad Bałtykiem.

Marek był dobrym człowiekiem. Nie pił, nie bił, nie zdradzał. Po prostu… przestaliśmy być dla siebie ważni. Żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Czasem nawet mniej niż współlokatorzy – bo oni przynajmniej rozmawiają o rachunkach czy zakupach. My milczeliśmy.

Pamiętam ten dzień, kiedy powiedziałam mu o rozwodzie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. On czytał gazetę, ja mieszałam herbatę. – Marek… ja już nie mogę tak żyć – powiedziałam cicho. Nie podniósł wzroku znad gazety. – Wiem – odpowiedział tylko. I to było wszystko. Żadnych łez, krzyków, pretensji. Tylko ta cisza.

Nie powiedziałam nikomu. Ani dzieciom, ani przyjaciółkom. Bałam się ich reakcji, pytań, oceniania. Bałam się tego, że ktoś powie: „Po co ci to było?”, „Przecież nie było tak źle”, „Na stare lata się rozwodzić?”. Bałam się samotności bardziej niż rozwodu.

Przez pierwsze tygodnie po podpisaniu papierów żyłam jak w letargu. Marek wyprowadził się do kawalerki na drugim końcu miasta. Dzieci – Kasia i Tomek – dzwoniły rzadziej niż zwykle, zajęte własnym życiem. Ja chodziłam do pracy, wracałam do pustego mieszkania i patrzyłam na ściany pełne wspólnych zdjęć.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Kinga. – Lena, co się dzieje? Nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz na wiadomości…

– Nic się nie dzieje – skłamałam.

– Znam cię za dobrze. Coś jest nie tak.

I wtedy pękłam. Powiedziałam jej wszystko. O pustce, o milczeniu Marka, o tym, że od miesięcy śpimy osobno i nawet nie zauważamy swojego istnienia.

– Ale dlaczego nic nie mówiłaś? – zapytała cicho.

– Bo się wstydziłam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Bo bałam się być oceniana. Bo sama nie wiedziałam, czy robię dobrze.

Kinga milczała przez chwilę.

– Wiesz co? Jesteś odważniejsza niż myślisz.

Nie czułam się odważna. Czułam się pusta.

Najtrudniejsze przyszło później – rozmowa z dziećmi. Kasia przyjechała do mnie w niedzielę na obiad. Siedziałyśmy przy stole, a ja nie mogłam znaleźć słów.

– Mamo… coś się stało? – zapytała nagle.

– Rozwiodłam się z tatą – powiedziałam bez emocji.

Kasia spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Ale… dlaczego? Przecież zawsze byliście razem…

– Byliśmy razem tylko z przyzwyczajenia – odpowiedziałam szczerze. – Już dawno przestaliśmy być rodziną.

Kasia płakała długo tego wieczoru. Tomek zadzwonił następnego dnia.

– Mamo… czemu nic nie powiedziałaś?

– Bo nie chciałam was martwić.

– Ale to nas boli jeszcze bardziej.

Zrozumiałam wtedy, że moja cisza zraniła ich bardziej niż prawda.

Przez kolejne tygodnie próbowałam nauczyć się żyć na nowo. Samotne śniadania, samotne wieczory przed telewizorem, samotne spacery po parku. Czasem wydawało mi się, że słyszę kroki Marka na klatce schodowej albo jego klucz w zamku drzwi.

Ludzie zaczęli pytać: „Gdzie Marek?”, „Dlaczego sama przychodzisz na spotkania rodzinne?”. Kłamałam: „Marek jest w delegacji”, „Źle się czuje”. W końcu prawda wyszła na jaw i zaczęły się szepty za plecami: „Taka porządna rodzina…”, „Na stare lata jej odbiło…”.

Najbardziej bolały mnie słowa mojej matki:

– Lena… kobieta powinna trzymać rodzinę razem za wszelką cenę.

A ja już nie miałam siły trzymać czegokolwiek razem.

Cisza po rozstaniu była najgorsza nocą. Leżałam w łóżku i słyszałam własny oddech odbijający się echem od pustych ścian. Próbowałam czytać książki, oglądać seriale, ale nic nie zagłuszało tej ciszy.

Pewnego dnia spotkałam Marka przypadkiem w sklepie spożywczym. Wyglądał starzej niż pamiętałam. Uśmiechnął się smutno.

– Jak sobie radzisz? – zapytał cicho.

– Jakoś… – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Staliśmy przez chwilę w milczeniu między półkami z makaronem a konserwami rybnymi.

– Myślisz czasem o tym wszystkim? – zapytałam nagle.

– Każdego dnia – odpowiedział bez wahania.

Wyszłam ze sklepu z ciężkimi siatkami i jeszcze cięższym sercem.

Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zaczęłam chodzić na jogę, zapisałam się na kurs fotografii. Poznałam nowych ludzi, choć żaden z nich nie zastąpił mi rodziny.

Cisza już mnie tak nie przeraża jak kiedyś. Czasem nawet ją lubię – pozwala mi usłyszeć własne myśli.

Ale czasem zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy można być szczęśliwym po tylu latach życia w iluzji? Czy cisza po rozstaniu może być początkiem czegoś nowego?

Może ktoś z was zna odpowiedź.