Cisza Synów: Opowieść Matki z Mazowsza
– Michał, dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonów? – zapytałam cicho, patrząc na ekran starego telefonu komórkowego. Siedziałam przy kuchennym stole, na którym leżała już zimna herbata i kilka okruszków po wczorajszym cieście. W domu panowała cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara i odgłosami dochodzącymi zza okna – szczekaniem psa sąsiadów i szumem wiatru wśród topoli.
Od lat mieszkam sama w naszym rodzinnym domu na Mazowszu. Kiedyś było tu gwarno – pięcioro dzieci, mąż, wieczne zamieszanie. Teraz zostały tylko wspomnienia i zdjęcia na ścianach. Najbardziej boli mnie ta cisza, która zapadła między mną a moimi synami. Córki – Ania i Kasia – odwiedzają mnie regularnie, pomagają w zakupach, czasem nawet zostają na noc. Ale synowie…
Pamiętam, jak Michał był mały. Zawsze biegał boso po podwórku, śmiał się najgłośniej ze wszystkich. Gdy miał dziesięć lat, przyniósł mi bukiet polnych kwiatów i powiedział: „Mamo, nigdy nie będziesz sama”. Wtedy wierzyłam, że tak będzie. Ale życie potrafi zaskoczyć.
– Mamo, nie mam czasu – usłyszałam ostatnio w słuchawce głos Pawła, mojego drugiego syna. – Praca, dzieciaki… Wiesz, jak jest.
Wiem. Ale czy naprawdę tak trudno znaleźć chwilę dla matki?
Najmłodszy, Tomek, wyjechał do Warszawy zaraz po maturze. Od tamtej pory widuję go raz do roku na święta – jeśli w ogóle przyjedzie. Kiedyś próbowałam go zatrzymać:
– Synku, może jednak zostaniesz? Potrzebuję cię tutaj.
– Mamo, ja muszę żyć swoim życiem – odpowiedział wtedy z chłodnym spokojem.
Nie rozumiałam tego chłodu. Przecież zawsze starałam się być dobrą matką. Po śmierci męża to ja dźwigałam cały dom na swoich barkach. Pracowałam w sklepie spożywczym we wsi, potem jeszcze dorabiałam sprzątaniem u sąsiadów. Dzieci nigdy nie chodziły głodne ani brudne. Starałam się być sprawiedliwa – choć wiem, że czasem byłam surowa.
Może właśnie to był mój błąd? Może za bardzo wymagałam od synów? Córki zawsze były bardziej otwarte, potrafiły przyjść i wypłakać się w ramię. Synowie zamykali się w sobie. Michał miał trudny charakter – często się buntował. Paweł był cichy, ale pamiętam jego gniewne spojrzenia, kiedy kazałam mu pomagać w polu zamiast iść na rower z kolegami.
Ostatnio Ania powiedziała mi:
– Mamo, oni po prostu nie potrafią rozmawiać o uczuciach. Tak ich wychowano.
Ale przecież to ja ich wychowywałam! Czy to znaczy, że zawiodłam?
Wczoraj wieczorem zadzwoniła Kasia.
– Mamo, wszystko w porządku? Słyszę w twoim głosie smutek.
– Tak, kochanie – skłamałam. – Wszystko dobrze.
Nie chciałam jej martwić. Ale prawda jest taka, że czuję się coraz bardziej samotna. Czasem myślę o tym, żeby sprzedać dom i przeprowadzić się do miasta bliżej córek. Ale wtedy przypominam sobie śmiech dzieci na podwórku, zapach świeżo skoszonej trawy i wieczory przy kominku…
Dziś rano przyszła listonoszka z emeryturą.
– Pani Zosiu, jak tam dzieci? – zapytała z uśmiechem.
– Dobrze… Dobrze – odpowiedziałam automatycznie.
Nie chciałam tłumaczyć jej tej pustki, która rozlewa się we mnie każdego dnia coraz szerzej.
Czasem wyobrażam sobie rozmowę z Michałem:
– Synku, powiedz mi szczerze – co się stało? Dlaczego już nie jesteśmy blisko?
Ale wiem, że on tylko wzruszyłby ramionami i powiedział: „Mamo, takie jest życie”.
Pamiętam dzień pogrzebu mojego męża. Michał stał z boku, zaciśnięte pięści i łzy w oczach. Paweł tulił młodszą Kasię. Tomek patrzył gdzieś w dal. Wtedy przysięgłam sobie, że będę dla nich wszystkim – matką i ojcem jednocześnie. Może za bardzo chciałam ich ochronić przed światem?
Kilka lat temu wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Michał pokłócił się z Pawłem o spadek po ojcu. Ja próbowałam ich pogodzić:
– Chłopcy, przecież jesteście braćmi! Nie kłóćcie się o pieniądze!
Ale oni nie słuchali. Od tamtej pory Michał prawie nie rozmawia z Pawłem. A ja stoję pośrodku tego konfliktu jak sędzia bez prawa głosu.
Czasem myślę o tym wszystkim nocą, kiedy nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Ostatnio odwiedziła mnie sąsiadka Marysia.
– Zosiu, nie martw się tak bardzo. Chłopy już tak mają – powiedziała pocieszająco.
Ale to nie jest pocieszenie. To tylko kolejna warstwa ciszy przykrywająca mój ból.
Dziś postanowiłam napisać list do Michała:
„Synku,
Nie wiem już, jak do Ciebie dotrzeć. Tęsknię za Tobą i za naszymi rozmowami. Pamiętasz te wieczory przy kominku? Chciałabym jeszcze raz usłyszeć Twój śmiech w tym domu.
Twoja Mama”
Nie wiem, czy odpowie. Może wyrzuci ten list do kosza. Ale musiałam spróbować.
Wieczorem zadzwoniła Ania:
– Mamo, może przyjedziesz do nas na kilka dni?
– Nie wiem… Może…
Boję się opuszczać ten dom. Boję się zostawić wspomnienia.
Kiedyś Tomek powiedział mi przez telefon:
– Mamo, nie rozumiesz mnie.
Może rzeczywiście nie rozumiem? Może matka nigdy do końca nie pozna serca swojego syna?
Siedzę teraz przy oknie i patrzę na zachód słońca nad mazowieckimi polami. Cisza jest głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy naprawdę można stracić kontakt z własnym dzieckiem? Czy matczyna miłość wystarczy, by pokonać mur milczenia?
A może to ja powinnam nauczyć się żyć z tą ciszą?