Czekając na Tomka: Noc pełna niepokoju i rodzinnych tajemnic
Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle, jakby chciał podkreślić każdą minutę mojej niepewności. Chodziłam tam i z powrotem po naszym małym mieszkaniu na Pradze, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Próbowałam czytać gazetę, ale litery rozmazywały mi się przed oczami. Tomek znów nie wracał na czas. To już trzeci dzień z rzędu, kiedy nie mogłam zasnąć, bo jego klucz nie przekręcał się w zamku o tej porze, co zawsze. Wczoraj wrócił dopiero nad ranem, z oczami podkrążonymi i spojrzeniem, którego nie znałam.
– Tomek, czy ty naprawdę musisz tak późno wracać? – zapytałam wtedy, ledwo powstrzymując łzy. – Przecież mogłeś zadzwonić! Wiesz, jak się martwię?
Wzruszył ramionami, nawet na mnie nie spojrzał. – Mamo, mam dwadzieścia lat. Nie musisz mnie pilnować jak dziecka.
– Ale ja się boję! – wybuchłam. – Nie rozumiesz?
Wyszedł wtedy do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z tym swoim strachem i poczuciem winy, że może rzeczywiście przesadzam. Ale dzisiaj znów czekam. Mierzę krokami pokój, co chwilę zerkam na zegarek. 23:40. 23:55. 00:10. Każda minuta to kolejny ciężar na mojej piersi.
W końcu nie wytrzymałam. Wybrałam jego numer. Sygnał. Raz, drugi… Nikt nie odbiera. Zaczęłam sobie wyobrażać najgorsze: wypadek, bójkę, narkotyki… Przecież to Warszawa, tu wszystko może się zdarzyć. Może powinnam była być dla niego bardziej surowa? Może za bardzo go rozpieszczałam po śmierci ojca?
Nagle usłyszałam szelest klucza w zamku. Serce mi zamarło. Drzwi otworzyły się powoli i wszedł Tomek. Pachniał papierosami i czymś jeszcze – alkoholem? Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Znowu siedzisz i czekasz? – mruknął.
– Tomek, ja… – zaczęłam, ale przerwał mi ruchem ręki.
– Daj mi spokój, mamo. Jestem zmęczony.
Nie wytrzymałam. – Nie możesz tak po prostu wracać kiedy chcesz! Martwię się o ciebie! Nie śpię po nocach!
– To nie mój problem! – krzyknął nagle. – Może gdybyś zajęła się sobą, a nie mną, byłoby ci lepiej!
Zatkało mnie. Nigdy wcześniej tak do mnie nie mówił. Stałam przez chwilę w milczeniu, a potem usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Cicho, żeby nie słyszał.
Nie wiem, ile czasu minęło. W końcu usłyszałam skrzypienie drzwi jego pokoju.
– Mamo… – powiedział cicho. – Przepraszam.
Spojrzałam na niego przez łzy. Stał w progu, skulony jak mały chłopiec.
– Boję się o ciebie – wyszeptałam.
Usiadł obok mnie i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
– Wiem – powiedział w końcu. – Ale ja też mam swoje życie. Nie możesz mnie trzymać pod kloszem.
– Nie chcę cię trzymać pod kloszem… Po prostu nie chcę cię stracić.
Westchnął ciężko.
– Mamo… Ja… Ja mam kłopoty.
Zamarłam. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam tam strach.
– Jakie kłopoty?
Zaczął opowiadać. O tym, że stracił pracę w barze, że zadłużył się u kolegi, bo chciał mi kupić prezent na urodziny, a teraz nie wie, jak oddać pieniądze. O tym, że czasem chodzi z chłopakami na Pragę Północ i pakuje się w głupie sytuacje.
– Nie chciałem ci mówić… Nie chciałem cię martwić – powiedział cicho.
Objęłam go mocno.
– Tomek… Jesteśmy rodziną. Musimy sobie ufać.
Siedzieliśmy tak długo w ciszy. W końcu zapytałam:
– Co możemy zrobić?
Wzruszył ramionami.
– Może spróbuję znaleźć inną pracę… Może pogadam z tym kolegą…
Pomyślałam wtedy o wszystkich tych latach samotności po śmierci męża, o tym jak bardzo bałam się o Tomka i jak bardzo chciałam go ochronić przed całym światem. Ale czy można ochronić dorosłego syna przed jego własnymi błędami?
Noc była długa i pełna rozmów. O przeszłości, o ojcu Tomka, o moich lękach i jego marzeniach. Nad ranem zasnęliśmy oboje na kanapie.
Teraz siedzę przy oknie i patrzę na budzące się miasto. Myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można nauczyć się ufać komuś na nowo? Czy matczyna miłość wystarczy, by naprawić to, co pękło między nami? Może każdy musi przejść swoją własną drogę do dorosłości… Ale czy ja potrafię pozwolić mu odejść?