Czy można nadrobić stracony czas? Historia Andżeliki, Mateusza i mnie
— Andżelika, proszę cię, nie trzaskaj tymi drzwiami! — krzyknęłam, kiedy po raz kolejny zamknęła się w swoim pokoju. Siedziałam na kuchennym stołku, z kubkiem zimnej już kawy w dłoniach, a łzy cisnęły mi się do oczu. Czy to naprawdę musi być aż tak trudne? Czy każda matka czuje się czasem tak bezradna?
Przez dziesięć lat byłam dla niej wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką, czasem nawet wrogiem. Mateusz — jej ojciec — zniknął z naszego życia, kiedy Andżelika miała trzy lata. Zostawił mnie z kredytem na mieszkanie i obietnicą, że „będzie dzwonił”. Przez pierwsze miesiące jeszcze próbował, ale potem przestał odbierać moje telefony. W końcu przestałam dzwonić. Musiałam nauczyć się żyć bez niego.
Andżelika dorastała szybko. Zbyt szybko. Czasem miałam wrażenie, że jest bardziej dorosła ode mnie. Kiedy pytała o ojca, odpowiadałam wymijająco: „Mateusz jest daleko, ale cię kocha”. Kłamałam. Nie wiedziałam nawet, gdzie mieszka. Przyszedł tylko raz — na jej szóste urodziny — i wtedy obiecał, że zabierze ją do zoo. Nie zabrał. Płakała wtedy całą noc.
A teraz? Teraz nagle postanowił wrócić. Zadzwonił do mnie dwa tygodnie temu. Jego głos był inny — jakby bardziej pewny siebie, może nawet skruszony.
— Magda… wiem, że nie mam prawa prosić, ale chciałbym zobaczyć Andżelikę. Chciałbym być jej ojcem.
Zaniemówiłam. Przez chwilę myślałam, że to żart. Ale on mówił dalej:
— Wiem, że zawaliłem. Przez te lata… nie byłem gotowy. Ale teraz jestem. Chcę jej pomóc, chcę być obecny.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W głowie kłębiły mi się pytania: Dlaczego teraz? Co się zmieniło? Czy można nadrobić dziesięć lat nieobecności?
Andżelika dowiedziała się przypadkiem. Przechwyciła moją rozmowę telefoniczną i usłyszała jego imię. Przez kilka dni była milcząca, zamknięta w sobie. Potem wybuchła:
— Po co on teraz wraca? Myślisz, że go potrzebuję? Gdzie był przez te wszystkie lata?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Sama nie rozumiałam tej sytuacji.
Mateusz nalegał na spotkanie. W końcu zgodziłam się — dla niej. Umówiliśmy się w parku, na ławce pod wielkim dębem, gdzie kiedyś chodziliśmy całą rodziną.
Przyszedł punktualnie. Wyglądał inaczej — starszy, bardziej zmęczony. Uśmiechnął się niepewnie do Andżeliki.
— Cześć, Aniołku…
Ona tylko spojrzała na niego chłodno.
— Nie jestem już twoim aniołkiem.
Zabolało mnie to bardziej niż jego nieobecność przez te wszystkie lata.
Próbował rozmawiać z nią o szkole, o jej zainteresowaniach, o tym, co lubi robić w wolnym czasie. Odpowiadała zdawkowo albo wcale. W końcu powiedziała:
— Nie możesz po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało.
Mateusz spuścił wzrok.
— Wiem… Ale chcę spróbować wszystko naprawić.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Wieczorem Andżelika przyszła do mnie do kuchni.
— Mamo… czy on naprawdę się zmienił?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czy ludzie naprawdę się zmieniają? Czy można wybaczyć tyle lat ciszy?
Następne tygodnie były pełne napięcia. Mateusz zaczął przychodzić regularnie — raz w tygodniu zabierał Andżelikę na lody albo do kina. Czasem wracała uśmiechnięta, czasem płakała po nocach.
Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
— Tato… dlaczego mnie zostawiłeś?
Zapadła długa cisza.
— Bałem się… Nie umiałem być ojcem. Myślałem, że sobie nie poradzę.
— A teraz?
— Teraz wiem, że nie mogę już uciekać.
Andżelika długo milczała.
— Chcę ci wierzyć… ale nie wiem jak.
Wtedy zrozumiałam, że to nie jest tylko moja walka — to walka mojej córki o zaufanie do świata i ludzi.
Moja mama mówiła mi kiedyś: „Dziecko potrzebuje ojca”. Ale czy każdego? Czy takiego, który znika na dziesięć lat i wraca wtedy, kiedy mu wygodnie?
Zaczęliśmy chodzić razem na terapię rodzinną. Mateusz próbował być obecny na każdym spotkaniu. Czasem widziałam w jego oczach łzy — żal za straconym czasem.
Ja też płakałam. Płakałam po nocach ze złości i bezsilności. Bałam się, że Andżelika znowu zostanie zraniona.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem na kanapie.
— Mamo… czy ty mu wybaczyłaś?
Zastanowiłam się długo nad odpowiedzią.
— Chyba jeszcze nie… Ale próbuję. Dla ciebie.
Przytuliła mnie mocno.
Czasami myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można nadrobić stracony czas? Czy dziecko potrzebuje każdego ojca — nawet tego spóźnionego? A może są rany, których nie da się już zagoić?
Może wy mi powiecie…