Dom, którego nikt nie chciał – aż pojawiło się dziedziczenie. Moja rodzina, moje rozczarowanie.
– Mamo, musimy porozmawiać – głos Agnieszki, mojej córki, zabrzmiał w słuchawce chłodno i rzeczowo. Dawno nie dzwoniła. Ostatni raz widziałyśmy się na pogrzebie jej ojca, mojego męża, pięć lat temu. Od tamtej pory cisza – żadnych świąt razem, żadnych telefonów z pytaniem, jak się czuję. Zawsze byłam dla nich tłem, kimś oczywistym jak stary kredens w kuchni.
– O czym? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.
– O domu. O spadku. Słyszałam, że chcesz go przepisać na kogoś innego.
Zamarłam. W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie te lata samotności – puste święta, kiedy nakrywałam do stołu dla jednej osoby, i długie wieczory z herbatą i radiem. Przypomniałam sobie, jak Agnieszka i Tomek, mój syn, wyjechali do Warszawy i zapomnieli o mnie. Zawsze tłumaczyli się pracą, dziećmi, brakiem czasu. Ale przecież każdy ma czas na to, co dla niego ważne.
– A co cię to nagle obchodzi? – zapytałam ostrożnie.
– Mamo, nie przesadzaj. To nasz rodzinny dom. Chcemy tylko wiedzieć, jakie masz plany.
Usiadłam ciężko na krześle. Przez chwilę miałam ochotę się rozpłakać, ale łzy już dawno wyschły. Zamiast tego poczułam gniew – na nich i na siebie samą, że przez tyle lat łudziłam się, że jeszcze coś dla nich znaczę.
Kiedyś ten dom tętnił życiem. W kuchni pachniało ciastem drożdżowym, dzieci biegały po ogrodzie, a ja z mężem śmialiśmy się przy stole do późna. Potem wszystko się zmieniło. Najpierw odszedł on – cichy zawał w środku nocy. Potem dzieci wyfrunęły z gniazda i już nie wróciły.
Przez lata próbowałam ich zatrzymać – dzwoniłam, pisałam listy, zapraszałam na święta. Zawsze mieli wymówki. W końcu przestałam się narzucać. Pogodziłam się z samotnością i zaczęłam żyć swoim rytmem: ogród, książki, sąsiadka Zosia na kawie raz w tygodniu.
A teraz nagle wszyscy chcą rozmawiać o domu.
Kilka dni później przyjechali oboje – Agnieszka z mężem i dwójką dzieci oraz Tomek z narzeczoną. Siedzieliśmy w salonie jak obcy ludzie. Dzieci bawiły się telefonami, dorośli wymieniali uprzejmości.
– Mamo – zaczął Tomek – rozumiemy, że to twój dom. Ale przecież kiedyś go odziedziczymy. Chcielibyśmy wiedzieć, czy masz jakieś plany…
– Może powinnaś już teraz pomyśleć o przepisaniu domu na nas? – dorzuciła Agnieszka.
Patrzyłam na nich i nie poznawałam własnych dzieci. Gdzie podziała się ta bliskość sprzed lat? Czy naprawdę jestem dla nich tylko kluczem do majątku?
– A może byście tu po prostu przyjechali czasem? – powiedziałam cicho. – Nie dla domu, tylko dla mnie.
Zapanowała niezręczna cisza. Tomek spuścił wzrok, Agnieszka zaczęła nerwowo bawić się pierścionkiem.
– Mamo, nie bądź sentymentalna – rzuciła w końcu córka. – Każdy ma swoje życie.
Wtedy coś we mnie pękło.
– A ja mam swoje serce! – krzyknęłam niespodziewanie dla samej siebie. – Przez lata byłam sama! Czy ktoś z was zapytał choć raz, jak się czuję? Czy ktoś pamiętał o moich urodzinach? Teraz nagle wszyscy chcecie rozmawiać o domu!
Wybiegłam do ogrodu i usiadłam na ławce pod jabłonią. Łzy płynęły mi po policzkach. Słyszałam przez okno ich szeptane rozmowy: „Może mama jest chora?”, „Może już nie ogarnia?”.
Przez kolejne dni nie odbierałam telefonów. Zosia przyniosła mi ciasto i próbowała pocieszać:
– Nie przejmuj się nimi, Marysiu. Dzieci teraz takie są…
Ale ja nie chciałam słuchać usprawiedliwień. Zaczęłam poważnie myśleć o tym, żeby przepisać dom na kogoś innego – może na fundację albo sąsiadkę Zosię, która była przy mnie zawsze wtedy, gdy dzieci mnie zawiodły.
Któregoś wieczoru zadzwoniła Agnieszka:
– Mamo… przepraszam. Może rzeczywiście za bardzo skupiliśmy się na sobie…
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące myśli: czy wybaczyć? Czy jeszcze potrafię zaufać?
Tomek napisał SMS-a: „Chciałbym przyjechać sam i pogadać”.
Spotkaliśmy się w kuchni przy herbacie. Siedział długo w milczeniu.
– Wiem, że cię zawiodłem – powiedział w końcu. – Ale… nie umiem być taki jak tata. On zawsze wszystko ogarniał… Ja się boję.
Spojrzałam na niego inaczej niż zwykle – jak na zagubionego chłopca, którym kiedyś był.
– Nie chodzi o dom – powiedziałam cicho. – Chodzi o to, żebyśmy byli rodziną.
Tomek przytulił mnie pierwszy raz od lat.
Nie wiem jeszcze, co zrobię z domem. Może dam im szansę naprawić nasze relacje? Może postawię warunek: dom dostaną tylko wtedy, gdy naprawdę wrócą do mnie jako dzieci?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy warto wybaczać ludziom, którzy kochają cię tylko wtedy, gdy mają w tym interes? Czy miłość matki powinna mieć granice?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?