Dziedzictwo, które boli: Historia Bartka i babci Zofii
— Bartek, gdzie jest mój klucz? — głos babci Zofii rozbrzmiał w kuchni z taką siłą, jakby od tego zależało jej życie. Stałem przy zlewie, próbując zmyć tłuste ślady po wczorajszym rosole, ale ręce mi zadrżały. Klucz leżał na stole, dokładnie tam, gdzie go zostawiła. — Babciu, tu jest, zobacz — odpowiedziałem spokojnie, choć w środku czułem narastającą panikę. To już trzeci raz dzisiaj pytała o ten sam klucz.
Jeszcze pół roku temu nie wyobrażałem sobie, że zamieszkam w tym starym mieszkaniu na Pradze. Babcia zawsze była niezależna, energiczna, czasem nawet zbyt stanowcza. Po śmierci dziadka radziła sobie sama — gotowała, chodziła na zakupy, spotykała się z sąsiadkami. Ale potem zaczęła zapominać. Najpierw drobiazgi: gdzie położyła okulary, czy zamknęła drzwi na noc. Potem przyszły poważniejsze rzeczy — zapomniała wyłączyć gazu, nie poznała sąsiadki z naprzeciwka.
Rodzina? Mama mieszka w Gdańsku z nowym partnerem, a mój ojciec od lat nie utrzymuje kontaktu. Zostałem ja. Dwadzieścia siedem lat, praca w agencji reklamowej i życie na wynajmie. Kiedy babcia złamała rękę i trafiła do szpitala, lekarz spojrzał na mnie z powagą: — Panie Bartku, ona już nie może mieszkać sama. Musi pan podjąć decyzję.
Wtedy wszystko się zmieniło. Przeprowadziłem się do jej mieszkania. Dostałem je w spadku po dziadku — taki był testament. Ale nikt nie mówił mi, że razem z kluczami dostanę też odpowiedzialność za drugiego człowieka.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Babcia budziła się w nocy i krzyczała, że ktoś chce ją okraść. Chowała pieniądze w lodówce, a potem płakała, że je ukradłem. Czasem patrzyła na mnie i pytała: — Kim ty jesteś? Dlaczego tu mieszkasz?
Próbowałem być cierpliwy. Tłumaczyłem wszystko od nowa, dzień po dniu. Ale kiedyś nie wytrzymałem. — Babciu! Ile razy mam ci powtarzać?! — wrzasnąłem. Zobaczyłem w jej oczach strach i poczułem się jak potwór.
Przyszedł do nas wujek Marek — brat mamy. Usiadł przy stole i zaczął mówić o domach opieki. — Bartek, nie dasz rady sam. Ona potrzebuje specjalistów.
— Nie oddam jej do żadnego domu! — wybuchłem. — To moja babcia!
Wujek wzruszył ramionami i wyszedł bez słowa. Zostałem sam z poczuciem winy i bezradności.
W pracy zaczęli patrzeć na mnie krzywo. Spóźniałem się, brałem wolne na wizyty u lekarzy. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę: — Bartek, musisz się określić. Albo praca, albo twoje sprawy rodzinne.
Nie spałem po nocach. Siedziałem przy łóżku babci i słuchałem jej szeptów: — Gdzie jest Staszek? (to był mój dziadek). Czy już wrócił z pracy?
Czasem miałem ochotę uciec. Wsiąść w pociąg i pojechać gdziekolwiek. Ale potem patrzyłem na babcię — drobną kobietę z siwymi włosami i oczami pełnymi zagubienia — i wiedziałem, że nie mogę jej zostawić.
Pewnego dnia przyszła sąsiadka pani Halina. Przyniosła ciasto i usiadła ze mną w kuchni.
— Bartek, wiem, że ci ciężko. Ale pamiętaj, że ona cię kocha. Nawet jeśli czasem zapomina twoje imię.
Zacząłem płakać jak dziecko.
Z czasem nauczyłem się nowych rzeczy: jak podawać leki, jak rozmawiać z lekarzami, jak radzić sobie z własną bezsilnością. Ale najtrudniejsze było patrzeć, jak babcia znika kawałek po kawałku.
Pewnej nocy obudził mnie hałas w kuchni. Wstałem i zobaczyłem babcię stojącą przy oknie.
— Muszę iść do domu — powiedziała cicho.
— Babciu, jesteś w domu — odpowiedziałem łagodnie.
Spojrzała na mnie niepewnie i uśmiechnęła się smutno.
Czasem zastanawiam się, czy robię dobrze. Czy moje życie ma jeszcze sens poza opieką nad nią? Czy jestem dobrym wnukiem? Czy to wszystko ma jakiś głębszy sens?
Może ktoś z was też musiał kiedyś wybierać między własnym życiem a obowiązkiem wobec bliskich? Jak poradzić sobie z poczuciem winy i żalu? Czy można kochać kogoś tak mocno, żeby zapomnieć o sobie?