Dzień, w którym moje serce pękło: Matka, syn i niewypowiedziana prawda
– Barbara, słyszałaś? Twój Michał się żeni! – głos pani Zofii zza płotu był jak uderzenie obuchem w głowę. Stałam z konewką w ręku, podlewając pelargonie, kiedy te słowa rozdarły moją codzienność. Zamarłam. Krew odpłynęła mi z twarzy. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam.
– Co ty mówisz, Zosiu? – wykrztusiłam, czując, jak serce wali mi jak oszalałe.
– No przecież cała klatka już wie! Podobno z tą swoją Kasią, za dwa tygodnie. – Sąsiadka patrzyła na mnie z mieszaniną współczucia i ciekawości.
Nie pamiętam, jak wróciłam do mieszkania. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. Usiadłam na kanapie, patrząc w pustkę. Michał – mój jedyny syn, moje wszystko – bierze ślub, a ja dowiaduję się o tym od sąsiadki? Przez chwilę miałam nadzieję, że to plotka. Ale przecież Zosia nigdy nie kłamie.
Telefon leżał na stole. Przez kilka minut gapiłam się na niego, jakby miał sam zadzwonić. W końcu zebrałam się na odwagę i wybrałam numer Michała. Po kilku sygnałach odebrał.
– Cześć, mamo – jego głos był cichy, jakby zrezygnowany.
– Michał… czy to prawda? – zapytałam bez wstępów.
Cisza po drugiej stronie trwała wieczność.
– Tak, mamo. Biorę ślub z Kasią. Chciałem ci powiedzieć, ale… – urwał.
– Ale co? Nie miałeś czasu? Nie chciałeś? – głos mi się załamał.
– To nie tak… Po prostu… Kasia uważała, że to lepiej tak… – odpowiedział bez przekonania.
Łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam się jak niepotrzebny mebel, jak cień w jego życiu. Przez lata byłam dla niego wszystkim – ojciec odszedł, gdy Michał miał pięć lat. To ja go wychowywałam, to ja siedziałam przy nim po nocach, gdy miał gorączkę, to ja płakałam ze szczęścia na jego maturze.
A teraz nawet nie zasłużyłam na zaproszenie na jego ślub?
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Sąsiadki patrzyły na mnie ze współczuciem, a ja udawałam przed nimi twardą. W środku jednak czułam się jak rozbita porcelana. Wieczorami wyciągałam stare zdjęcia Michała – uśmiechniętego chłopca z pierwszego dnia szkoły, nastolatka z gitarą na kolanach, młodego mężczyznę w garniturze na studniówce.
W końcu postanowiłam nie czekać dłużej. Musiałam zobaczyć się z Kasią. Musiałam zrozumieć, dlaczego zostałam odsunięta na margines życia mojego własnego dziecka.
Pojechałam do nich bez zapowiedzi. Drzwi otworzyła Kasia – młoda, ładna dziewczyna o chłodnym spojrzeniu.
– Dzień dobry, pani Barbaro – powiedziała sztywno.
– Czy mogę wejść? Musimy porozmawiać – odpowiedziałam stanowczo.
Wpuściła mnie do środka. Michała nie było.
– Dlaczego nie powiedzieliście mi o ślubie? – zapytałam prosto z mostu.
Kasia wzruszyła ramionami.
– Michał nie chciał pani martwić. Ostatnio była pani bardzo… emocjonalna. On nie chce konfliktów w dniu ślubu.
Poczułam, jak narasta we mnie gniew.
– Emocjonalna? Jestem matką! Mam prawo wiedzieć o takich rzeczach!
Kasia spojrzała na mnie chłodno.
– Proszę zrozumieć, Michał potrzebuje spokoju. Nie chce wracać do dawnych spraw… Do tych wszystkich kłótni o pieniądze, o jego wybory…
Zatkało mnie. Czy naprawdę byłam aż taką matką? Czy moje troski i lęki były dla niego ciężarem?
Wróciłam do domu jeszcze bardziej rozbita niż wcześniej. Przez kolejne dni analizowałam każde nasze wspólne wspomnienie. Przypominały mi się nasze sprzeczki – o studia, o dziewczyny, o to, że za dużo pracuje i za mało dzwoni. Może rzeczywiście byłam zbyt zaborcza? Może nie umiałam pogodzić się z tym, że dorósł?
Kilka dni później dostałam SMS-a od Michała: „Mamo, przepraszam. Nie chciałem cię zranić. Możesz przyjść na ślub”.
Nie spałam całą noc. Czy powinnam iść? Czy powinnam udawać, że nic się nie stało?
W dniu ślubu ubrałam się w najlepszą sukienkę i pojechałam do kościoła. Siedziałam w ostatniej ławce, daleko od rodziny Kasi. Michał nawet nie spojrzał w moją stronę podczas ceremonii. Po wszystkim podszedł do mnie tylko na chwilę.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział cicho.
Patrzyłam na niego przez łzy.
– Zawsze będę twoją matką, Michał – wyszeptałam.
Wróciłam do pustego mieszkania i długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta. W głowie kłębiły mi się pytania: gdzie popełniłam błąd? Czy można być zbyt kochającą matką?
Może czasem trzeba pozwolić dzieciom odejść i żyć własnym życiem… Ale czy to znaczy, że już nigdy nie będziemy rodziną?
Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy ktoś z was też czuł się kiedyś tak samotny wśród najbliższych?