Dzień, w którym zawiozłem mamę do domu opieki: jej tęskne spojrzenie rozdarło mi serce
– Naprawdę musisz to robić, Piotrze? – głos mamy drżał, a jej dłonie ściskały rąbek starego swetra, jakby to był ostatni kawałek bezpieczeństwa, jaki jej został.
Stałem w przedpokoju jej mieszkania na warszawskim Mokotowie, z kluczami w jednej ręce i walizką w drugiej. W powietrzu unosił się zapach starej kawy i leków. Miałem 38 lat, a czułem się jak przestraszony chłopiec. W głowie dudniło mi jedno pytanie: czy jestem złym synem?
– Mamo, nie mam wyjścia. Ty już nie możesz być sama. – Starałem się mówić spokojnie, ale głos mi się łamał. – Lekarz powiedział, że po tym upadku musisz mieć stałą opiekę. Ja… ja nie dam rady sam.
Ona patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem, które pamiętam z dzieciństwa – kiedy przyłapała mnie na kłamstwie albo gdy wracałem za późno do domu. Tylko teraz było w nim coś więcej: rozczarowanie, smutek i coś jeszcze – może strach?
– A twoja praca? – zapytała cicho. – Zawsze była ważniejsza ode mnie.
Zabolało. Bo wiedziałem, że ma rację. Od kiedy tylko mogłem, uciekałem z domu – najpierw na studia do Krakowa, potem do pracy w Poznaniu. Rodzice byli już wtedy po czterdziestce, kiedy się urodziłem. Zawsze czułem się inny od rówieśników – ich rodzice byli młodzi, jeździli na rowerach, chodzili na mecze. Moi… moi byli zmęczeni życiem.
– To nie tak… – zacząłem, ale nie dokończyłem. Bo jak wytłumaczyć lata milczenia? Jak wyjaśnić, że łatwiej było rozmawiać z kolegami niż z własną matką?
W samochodzie milczeliśmy. Mama patrzyła przez okno na znajome ulice, które powoli znikały za szybą. Próbowałem coś powiedzieć – o pogodzie, o tym, że dom opieki jest nowoczesny, że będzie miała własny pokój… Ale każde słowo brzmiało fałszywie.
– Piotrze…
– Tak?
– Czy ja naprawdę już ci nie jestem potrzebna?
Zacisnąłem dłonie na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.
– Mamo… zawsze będziesz mi potrzebna. Po prostu… nie umiem inaczej.
W domu opieki przywitała nas pielęgniarka – pani Halina. Uśmiechnięta, energiczna kobieta po pięćdziesiątce. Pokazała nam pokój mamy: łóżko przy oknie, szafa, mały stolik. Na ścianach pastelowe obrazy – miały chyba sprawiać wrażenie domowego ciepła.
Mama usiadła na łóżku i przez chwilę patrzyła w okno. Potem odwróciła się do mnie:
– Pamiętasz, jak miałeś ospę i spałeś ze mną w łóżku? Bałeś się ciemności.
Uśmiechnąłem się smutno.
– Pamiętam.
– Teraz ja się boję.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przytuliłem ją niezgrabnie. Pachniała kremem Nivea i czymś jeszcze – może wspomnieniami?
– Będę cię odwiedzał – obiecałem.
– Wiem.
Ale widziałem w jej oczach cień niedowierzania.
Wyszedłem na korytarz i usiadłem na plastikowym krześle. Przez drzwi słyszałem cichy płacz mamy. Chciałem wrócić, powiedzieć jej, że zabieram ją do domu… Ale nie miałem odwagi.
Wróciłem do pustego mieszkania. Wszędzie były jej rzeczy: filiżanka z niedopitą herbatą, sweter rzucony na fotel, zdjęcia rodzinne na półce. Usiadłem na kanapie i zacząłem płakać jak dziecko.
Przez następne dni dzwoniłem codziennie. Mama mówiła mało:
– Wszystko dobrze, Piotrze. Pani Halina jest miła. Mam nową koleżankę, panią Zofię.
Ale słyszałem w jej głosie tęsknotę. Czasem milczała długo, jakby chciała coś powiedzieć, ale brakowało jej słów.
Mój brat Marek zadzwonił tydzień później:
– Co ty najlepszego zrobiłeś?!
– Marek, nie miałem wyjścia! Sam wiesz, jak było po upadku…
– Może trzeba było zatrudnić opiekunkę? Może mogłeś się bardziej postarać?
Zacisnąłem zęby.
– Łatwo ci mówić! Ty mieszkasz w Gdańsku! Kiedy ostatnio widziałeś mamę?
Cisza po drugiej stronie była wymowna.
Rodzina zaczęła szeptać za plecami: „Piotr oddał matkę do domu starców”. Ciotka Basia przestała się odzywać. Nawet sąsiadka z parteru patrzyła na mnie z wyrzutem.
W pracy nie mogłem się skupić. Szefowa zapytała:
– Wszystko w porządku?
Chciałem powiedzieć prawdę: że czuję się jak zdrajca własnej matki. Ale tylko skinąłem głową.
Któregoś dnia odwiedziłem mamę bez zapowiedzi. Siedziała w ogrodzie na ławce z panią Zofią. Uśmiechnęła się na mój widok, ale jej oczy były smutne.
– Piotrze…
Usiadłem obok niej.
– Jak się czujesz?
– Dobrze… Ale tęsknię za domem.
Pani Zofia spojrzała na mnie ciepło:
– Proszę pana, tu nie jest źle. Ale dom to dom.
Mama ścisnęła moją dłoń:
– Czy kiedyś wrócę?
Nie umiałem odpowiedzieć.
Wieczorem zadzwonił Marek:
– Może spróbujemy razem? Może weźmiemy mamę do siebie na zmianę?
Poczułem ulgę i jednocześnie żal – dlaczego dopiero teraz?
Zadzwoniłem do mamy:
– Mamo… Chcemy z Markiem spróbować inaczej. Może zamieszkasz trochę u mnie, trochę u niego?
Po drugiej stronie cisza. Potem cichy płacz.
– Dziękuję…
Dziś mija rok od tamtego dnia. Mama mieszka raz u mnie, raz u Marka. Jest ciężko – czasem brakuje mi cierpliwości, czasem mam ochotę uciec jak dawniej. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę jej poczuć się niepotrzebną.
Czasem patrzę na nią i myślę: ile jeszcze błędów muszę popełnić, żeby nauczyć się być dobrym synem? Czy można naprawić lata milczenia jednym gestem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?