Dziennik: Moja, Obca, Ale Prawdziwa Babcia
— Babciu, a ty możesz jeszcze raz zostać babcią? — zapytałam pewnego popołudnia, kiedy siedziałyśmy razem na starym, skrzypiącym fotelu w jej małym mieszkaniu pachnącym świeżo upieczonym chlebem i lawendą.
Babcia spojrzała na mnie spod okularów, które zawsze zsuwały się jej z nosa. — Co ty pleciesz, Wiolko? Nie rozumiem.
— Słuchaj, babciu, wszystkie dzieci na podwórzu mają babcie. Niektóre mają jedną, inne dwie, a ja mam aż cztery. Dwie moje rodzime i po jednej od mamy i taty. A Andrzejek nie ma żadnej. Może mogłabyś zostać jego babcią?
Babcia uśmiechnęła się smutno. — Wiolu, babcią się jest raz na zawsze. Ale serce mam duże, może się w nim zmieści jeszcze jeden wnuczek.
Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo te słowa będą dla mnie ważne kilka lat później.
Moja historia z babcią zaczęła się nietypowo. Nie była moją biologiczną babcią. Była drugą żoną mojego dziadka, którego pierwsza żona — moja prawdziwa babcia — zmarła na długo przed moim urodzeniem. Mama zawsze mówiła o niej „pani Zosia”, ale dla mnie była po prostu babcią. Przez długi czas czułam się przy niej trochę obco. W domu rodzinnym często słyszałam: „To nie twoja prawdziwa babcia”. Ale kiedy wracałam od niej do domu, czułam się bardziej kochana niż gdziekolwiek indziej.
Wszystko zmieniło się pewnego lata, kiedy miałam dziewięć lat. Rodzice kłócili się coraz częściej. Tata wyprowadził się do innego miasta, a mama płakała nocami w kuchni, myśląc, że nie słyszę. Wtedy właśnie babcia Zosia zaproponowała, żebym spędziła u niej wakacje.
Pamiętam pierwszy dzień. Siedziałam na łóżku w jej małym pokoju i patrzyłam na stare fotografie w ramkach. Były tam dzieci, których nie znałam — jej własne wnuki z pierwszego małżeństwa dziadka. Poczułam ukłucie zazdrości i smutku.
— Babciu, a kim są te dzieci? — zapytałam nieśmiało.
Babcia usiadła obok mnie i pogładziła mnie po głowie.
— To są dzieci mojego serca. Każde z nich jest dla mnie ważne. Tak jak ty.
Nie odpowiedziałam wtedy nic. Ale wieczorem długo płakałam w poduszkę. Czułam się jak intruz w jej życiu.
Z czasem zaczęłam dostrzegać drobiazgi: to ona piekła dla mnie ulubione drożdżówki z serem, to ona uczyła mnie robić na drutach i opowiadała historie o swoim dzieciństwie na wsi pod Lublinem. To ona tłumaczyła mi, że rodzina to nie tylko krew, ale przede wszystkim miłość i troska.
Pewnego dnia przyszłam do niej ze szkoły zapłakana. Koleżanka powiedziała mi wprost: „Twoja babcia to nie jest twoja prawdziwa babcia”. Bolało bardziej niż mogłam się spodziewać.
Babcia zauważyła moje łzy od razu.
— Co się stało, Wiolu?
Opowiedziałam jej wszystko.
— Wiesz co? — powiedziała cicho. — Czasem ludzie myślą, że tylko krew łączy ludzi. Ale ja wierzę, że serce jest ważniejsze niż nazwisko czy więzy krwi.
Przytuliła mnie mocno i wtedy po raz pierwszy poczułam, że naprawdę jestem jej wnuczką.
Z biegiem lat nasza relacja stawała się coraz silniejsza. Kiedy mama zachorowała i musiała wyjechać na długie leczenie do Warszawy, to babcia Zosia zajęła się mną na co dzień. Gotowała mi obiady, pomagała w lekcjach i słuchała moich zwierzeń o pierwszych miłościach i rozczarowaniach.
Ale życie nie oszczędzało także jej. Pewnego dnia dowiedziałyśmy się, że babcia ma raka. Lekarze nie dawali jej wielkich szans. Pamiętam noc, kiedy siedziałam przy jej łóżku w szpitalu i trzymałam ją za rękę.
— Wiolu — wyszeptała — nie bój się być inna. Czasem to właśnie ci „obcy” stają się nam najbliżsi.
Płakałam wtedy jak dziecko. Bałam się jej stracić bardziej niż kogokolwiek innego.
Ostatnie miesiące były najtrudniejsze w moim życiu. Musiałam pogodzić się z myślą, że już nigdy nie usłyszę jej śmiechu ani nie poczuję zapachu jej drożdżówek. Po jej śmierci długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca.
Rodzina podzieliła się jeszcze bardziej. Ciotki i wujkowie kłócili się o spadek po dziadku i babci Zosi. Mama próbowała wszystko załagodzić, ale sama była zbyt słaba po chorobie.
Czułam się wtedy najbardziej samotna na świecie. Ale pewnego dnia znalazłam stary dziennik babci Zosi schowany w szufladzie jej biurka. Czytałam go nocami pod kołdrą, płacząc i śmiejąc się na przemian.
W dzienniku znalazłam taki wpis:
„Wiola przyszła dziś do mnie ze łzami w oczach. Tak bardzo chciałabym być dla niej prawdziwą babcią… Ale może już jestem?”
Te słowa zmieniły wszystko. Zrozumiałam wtedy, że bycie rodziną to wybór serca.
Dziś sama jestem dorosła i często wracam myślami do tamtych chwil. Czasem zastanawiam się: czy potrafiłabym pokochać kogoś obcego tak mocno jak ona pokochała mnie? Czy rodzina to naprawdę tylko więzy krwi?
A może najważniejsze jest to, co czujemy w sercu? Co wy o tym myślicie?