Dziesiąta rano u synowej: ona jeszcze śpi, dzieci bawią się same – Dzień, który na zawsze zmienił moją rodzinę

Dziesiąta rano. Stoję przed drzwiami mieszkania mojego syna. W ręku trzymam siatkę z bułkami i świeżym twarogiem – zawsze staram się przynieść coś dobrego, kiedy odwiedzam rodzinę. Naciskam dzwonek i czekam. Cisza. Dzwonię jeszcze raz, mocniej. W końcu słyszę ciche kroki za drzwiami. Otwiera mi mój sześcioletni wnuk, Staś. Patrzy na mnie zaspanymi oczami.

– Dzień dobry, babciu – mówi cicho.

– Gdzie mama? – pytam, wchodząc do środka.

– Śpi jeszcze – odpowiada chłopiec i wraca do pokoju, gdzie jego młodsza siostra, Zosia, siedzi na podłodze otoczona klockami.

Zatrzymuję się w przedpokoju. W mieszkaniu panuje lekki bałagan: na stole niedojedzone śniadanie, na kanapie porozrzucane ubrania dzieci. Czuję narastające zdenerwowanie. Przecież jest już dziesiąta! Jak można spać tak długo, mając dwoje małych dzieci?

Wchodzę do sypialni. Moja synowa, Marta, leży w łóżku z zamkniętymi oczami. Wygląda na wyczerpaną. Przez chwilę patrzę na nią z mieszanką złości i współczucia. Przypominam sobie siebie sprzed lat – zawsze na nogach o szóstej rano, dzieci nakarmione, dom posprzątany.

– Marto, już dziesiąta – mówię ostrzej, niż zamierzałam.

Otwiera oczy i patrzy na mnie nieprzytomnie.

– Przepraszam… Nie słyszałam budzika… Zosia budziła się w nocy kilka razy…

– Dzieci same się bawią, a ty śpisz? – nie mogę powstrzymać rozczarowania w głosie.

Marta siada na łóżku i przeciera oczy. Widzę łzy w jej spojrzeniu, ale nie mówi nic więcej. Wychodzę z pokoju i idę do kuchni. Zaczynam sprzątać stół, układać naczynia do zmywarki. Dzieci przychodzą do mnie i pytają o śniadanie. Robię im kanapki, ale w środku aż się gotuję.

Kiedy Marta wychodzi z sypialni, atmosfera jest napięta. Siada przy stole i patrzy na mnie bez słowa.

– Nie rozumiem cię – zaczynam. – Kiedy ja byłam młoda, nie pozwoliłabym sobie na takie lenistwo. Dom to obowiązek. Dzieci potrzebują matki.

Marta spuszcza głowę. Przez chwilę milczymy. W końcu mówi cicho:

– Pani Aniu… Ja naprawdę się staram. Jestem sama z dziećmi przez większość czasu. Michał pracuje do późna, wraca zmęczony. Zosia ma problemy ze snem, ja prawie nie śpię po nocach… Czasem po prostu nie mam siły wstać rano.

Słucham jej słów, ale w mojej głowie wciąż brzmią moje własne przekonania: „Kiedyś kobiety były silniejsze”, „Dzisiaj młodzi są wygodni”. Ale widzę jej zmęczenie, podkrążone oczy, drżące ręce.

– Może powinnaś poprosić o pomoc? – pytam już łagodniej.

– Proszę pani… Ja nie chcę nikogo obciążać. Mama mieszka daleko, pani pracuje… Nie chcę być ciężarem.

Czuję ukłucie winy. Czy naprawdę jestem tak zajęta własnym życiem, że nie widzę, jak bardzo Marta potrzebuje wsparcia? Czy moje oczekiwania są sprawiedliwe?

W tym momencie do mieszkania wraca mój syn, Michał. Wchodzi do kuchni i od razu wyczuwa napiętą atmosferę.

– Co się stało? – pyta zaniepokojony.

Patrzę na niego i nagle czuję narastającą złość.

– Twoja żona śpi do dziesiątej, dzieci same się bawią! – wybucham.

Michał patrzy na Martę i widzi jej łzy.

– Mamo… Marta jest wykończona. Pracuję dużo, ale staram się pomagać jak mogę. Może powinniśmy porozmawiać spokojnie?

Siadam przy stole i przez chwilę panuje cisza. Dzieci bawią się w pokoju obok, a my troje siedzimy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie.

– Może rzeczywiście nie rozumiem waszego życia – mówię cicho. – Ale martwię się o was wszystkich.

Marta podnosi głowę i patrzy mi prosto w oczy.

– Ja też się martwię… Czasem czuję się samotna i bezradna. Ale nie chcę być oceniana za to, że czasem nie daję rady.

Te słowa trafiają mnie prosto w serce. Przypominam sobie własne chwile słabości sprzed lat – tylko wtedy nikt nie pytał mnie o samopoczucie ani nie dawał prawa do zmęczenia.

Rozmawiamy długo tego dnia. O tym, jak wygląda życie młodych rodzin dzisiaj, o samotności matek, o presji bycia idealną żoną i matką. O tym, jak łatwo oceniać innych przez pryzmat własnych doświadczeń.

Kiedy wychodzę z mieszkania po południu, czuję ciężar na sercu, ale też ulgę – pierwszy raz od dawna naprawdę porozmawialiśmy szczerze jako rodzina.

Wieczorem długo nie mogę zasnąć. Myślę o Marcie, o Michale, o dzieciach. Czy naprawdę znam ich życie? Czy moje oczekiwania nie są zbyt wygórowane? Ile razy jeszcze zranię kogoś bliskiego swoimi słowami?

Może czasem lepiej zapytać: „Jak ci mogę pomóc?” zamiast: „Dlaczego nie robisz tego lepiej?” Czy potrafimy naprawdę słuchać swoich bliskich? A może tylko wydaje nam się, że wiemy wszystko najlepiej?