Dziewczynka, która czekała na mamę: Moja droga przez samotność, nadzieję i nową rodzinę

– Mamo, wrócisz dziś wieczorem? – zapytałam cicho, stojąc w progu kuchni. Mama nie odpowiedziała. Patrzyła przez okno, jakby za szybą rozgrywało się coś ważniejszego niż ja. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to ostatni raz, kiedy widzę ją w naszym mieszkaniu na Pradze.

Noc była zimna, a ja siedziałam skulona na kanapie, przyciskając do siebie pluszowego misia. Kiedy do drzwi zapukała policja i pani z opieki społecznej, serce zamarło mi w piersi. – Lena, musisz z nami pójść – powiedziała kobieta łagodnym głosem. – Twoja mama… nie może się tobą teraz zająć.

Nie płakałam. Byłam jak zamarznięta. W głowie miałam tylko jedno: „Mama zaraz wróci. To pomyłka.”

Ale mama nie wróciła. Minęły dni, tygodnie, miesiące. Każdego ranka budziłam się w obcym łóżku, w obcym domu i patrzyłam na drzwi, czekając na znajomy cień w progu. W pierwszym domu dziecka dzieci były głośne i nieprzyjazne. Ktoś zabrał mi misia. Ktoś inny wyśmiał moje łzy.

– Przestań beczeć, nikt tu nie płacze za mamą – rzuciła starsza dziewczyna, Magda. Miała rację. Nikt nie płakał. Każdy miał swoją historię i swoje rany.

W szkole byłam „tą z bidula”. Nauczycielka patrzyła na mnie z litością, a dzieci szeptały za moimi plecami. – Słyszałaś? Jej matka ją zostawiła – mówiła Ola do koleżanki. Udawałam, że nie słyszę.

Każdego dnia pisałam listy do mamy. Chowałam je pod poduszką, bo nie miałam adresu, pod który mogłabym je wysłać.

„Mamo, tęsknię. Proszę, wróć po mnie.”

Czasem śniło mi się, że wraca. Że otwiera drzwi i mówi: „Lena, już wszystko dobrze.” Budziłam się wtedy z mokrą od łez twarzą.

Po roku trafiłam do rodziny zastępczej. Państwo Kowalscy byli mili, ale obcy. Pani Basia próbowała mnie przytulać, pan Marek żartował przy obiedzie, ale ja byłam jak duch. Nie chciałam nowej mamy ani nowego taty.

– Lena, wiem, że jest ci ciężko – powiedziała pani Basia pewnego wieczoru. – Ale jesteśmy tu dla ciebie.

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno: „Nie jesteście moją rodziną.”

W szkole było trochę lepiej. Znalazłam koleżankę – Zosię. Była cicha i lubiła rysować tak jak ja. Pewnego dnia zapytała:

– Czemu zawsze siedzisz sama?

Wzruszyłam ramionami.

– Bo nikt mnie nie chce.

Zosia spojrzała na mnie poważnie:

– Ja chcę.

To był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam coś ciepłego w środku.

Mijały miesiące. Zaczęłam się otwierać. Pani Basia uczyła mnie piec ciasto drożdżowe – tak pachniało dzieciństwo u babci na wsi. Pan Marek zabierał mnie na rowerowe wycieczki do lasu.

Ale nocami wciąż śniłam o mamie. Czasem miałam do niej żal: „Dlaczego mnie zostawiłaś?”

W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam panią Basię:

– Czy mogę napisać do mamy?

Pani Basia przytuliła mnie mocno:

– Oczywiście, kochanie.

Napisałam długi list. Pisałam o wszystkim: o tęsknocie, o złości, o tym, że znalazłam nową rodzinę, ale wciąż jej potrzebuję.

Odpowiedź przyszła po kilku tygodniach. Krótka kartka:

„Lena, przepraszam. Nie umiałam być mamą. Kocham cię.”

Płakałam długo tej nocy. Pani Basia siedziała ze mną w milczeniu.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem ludzie zawodzą nie dlatego, że nie kochają, ale dlatego, że sami są zagubieni.

Zaczęłam żyć naprawdę dopiero wtedy, gdy przestałam czekać na cudowny powrót mamy i pozwoliłam sobie pokochać ludzi wokół mnie.

Dziś mam 18 lat i wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. To ci, którzy są przy tobie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujesz.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy potrafiłabym wybaczyć mamie? Czy umiem już kochać bez lęku? Może wy też kiedyś musieliście nauczyć się budować dom od nowa?