Dzwonek, który zmienił wszystko – historia o samotności, rodzinnych ranach i nadziei na nowy początek
Dzwonek telefonu rozdarł ciszę mojego mieszkania jak krzyk. Była 4:17 nad ranem. Przez chwilę leżałam nieruchomo, próbując zrozumieć, czy to jawa, czy sen. Kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu imię: „Marek”, poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Mój były mąż. Po tylu miesiącach ciszy. Po tylu słowach, których nie dało się już cofnąć.
– Halo? – mój głos był chrapliwy, pełen niepokoju.
– Anka… przepraszam, że tak wcześnie. Musiałem… musiałem z kimś porozmawiać. Z tobą – usłyszałam w słuchawce jego zmęczony głos.
Przez chwilę milczałam. Przez głowę przetoczyły mi się obrazy: nasz ślub w małym kościele w Otwocku, narodziny naszej córki Julki, pierwsze kłótnie o pieniądze, jego zdrada, moje łzy, rozwód. Wszystko wróciło z całą mocą.
– Marek, co się stało? – spytałam w końcu, próbując ukryć drżenie w głosie.
– Mama jest w szpitalu. Zawał. Lekarze mówią, że to poważne. Julka nie odbiera ode mnie telefonu…
Zacisnęłam powieki. Julka. Nasza córka. Ostatnio rozmawiałyśmy miesiąc temu i znowu się pokłóciłyśmy. O jej chłopaka, o studia, o to, że nie rozumiem jej wyborów. Zawsze miałam wrażenie, że jestem dla niej niewystarczająca. Że nie potrafię być taką matką, jakiej potrzebuje.
– Spróbuję do niej zadzwonić – powiedziałam cicho.
Odkładając słuchawkę, poczułam się tak bardzo samotna. Mój świat od miesięcy był pusty – praca w bibliotece, samotne wieczory z książką i herbatą, rozmowy z sąsiadką przez ścianę. Czasem wydawało mi się, że jestem przezroczysta dla świata.
Wybrałam numer Julki. Po kilku sygnałach odebrała.
– Czego chcesz? – jej głos był zimny jak lód.
– Babcia jest w szpitalu. Tata próbował się do ciebie dodzwonić…
– Wiem. Widziałam nieodebrane połączenia. Nie mam siły na ich dramaty – rzuciła i już miałam ochotę krzyknąć: „Jak możesz być taka obojętna?!” Ale powstrzymałam się.
– Julka… to twoja babcia – powiedziałam tylko.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Pojadę tam po pracy – rzuciła w końcu i rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Siedziałam na łóżku długo po tej rozmowie. Wpatrywałam się w ciemność za oknem i czułam, jak narasta we mnie żal. Do Marka – za zdradę i za to, że zostawił mnie samą z dorastającą córką. Do Julki – za chłód i dystans, który pojawił się między nami po rozwodzie. Do siebie – za wszystkie niewypowiedziane słowa i za to, że nie potrafiłam być silniejsza.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biblioteki, Basia, spojrzała na mnie z troską:
– Coś się stało?
Pokręciłam głową.
– Rodzinne sprawy – mruknęłam.
– Wiesz… czasem trzeba odpuścić. Nie wszystko da się naprawić – powiedziała cicho.
Ale ja nie chciałam odpuszczać. Chciałam jeszcze raz spróbować poskładać nasze życie na nowo.
Po południu pojechałam do szpitala. Marek siedział na korytarzu z głową opartą o ścianę. Wyglądał starzej niż go zapamiętałam.
– Anka…
Nie wiedziałam, czy go przytulić, czy uciec. Usiadłam obok niego.
– Jak mama?
– Stabilnie. Lekarze mówią, że będzie dobrze…
Siedzieliśmy w milczeniu. Po chwili przyszła Julka. Miała na sobie dżinsową kurtkę i czapkę z daszkiem – wyglądała jak wtedy, gdy miała dziesięć lat i uparcie nie chciała zdejmować czapki nawet do snu.
– Cześć – rzuciła bez entuzjazmu.
Marek spojrzał na nią z ulgą.
– Dobrze, że przyszłaś.
Julka wzruszyła ramionami i usiadła po drugiej stronie korytarza. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Możemy porozmawiać? – spytałam cicho.
Wzruszyła ramionami.
Wyszłyśmy na szpitalny dziedziniec. Próbowałam znaleźć słowa, które mogłyby naprawić wszystko naraz.
– Julka… wiem, że ostatnio było między nami ciężko. Ale jesteś dla mnie najważniejsza…
Spojrzała na mnie z ironią:
– Najważniejsza? To czemu zawsze wybierałaś pracę albo swoje zasady zamiast mnie?
Zatkało mnie. Chciałam zaprzeczyć, ale wiedziałam, że ma rację. Zawsze byłam tą „rozsądną”, tą „odpowiedzialną” – a ona potrzebowała matki, która po prostu ją przytuli i powie: „Jestem z ciebie dumna”.
– Przepraszam – wyszeptałam tylko.
Julka spojrzała gdzieś w bok.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ale chcę spróbować – dodała nagle cicho.
Objęłam ją ostrożnie i poczułam jej drżące ramiona pod swoimi dłońmi. Po raz pierwszy od lat poczułam nadzieję.
Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Jeden telefon wystarczył, by wywrócić wszystko do góry nogami – ale może właśnie tego było mi trzeba?
Czy można jeszcze odnaleźć szczęście po tylu rozczarowaniach? Czy wystarczy odwagi, by zacząć od nowa? Może właśnie dziś zrobiłam pierwszy krok…