Dzwonisz tylko, gdy potrzebujesz opiekunki: Historia Ariany i jej syna
– Mamo, możesz dziś przyjść do Zosi na kilka godzin? – głos Michała w słuchawce był chłodny, niemal służbowy. Nie pytał, jak się czuję, nie wspominał o wczorajszym święcie moich imienin. Po prostu: „Potrzebuję cię jako opiekunki”.
Zamknęłam oczy, ściskając telefon w dłoni. Ile razy już słyszałam to pytanie? Ile razy czekałam na zwykły telefon, w którym mój syn zapytałby: „Mamo, co u ciebie?” Zamiast tego dzwonił tylko wtedy, gdy nie miał wyjścia. Po rozwodzie z Martą wszystko się zmieniło. Michał zamknął się w sobie, a ja stałam się dla niego kimś pomiędzy usługą a obowiązkiem.
– Oczywiście, przyjadę – odpowiedziałam cicho, choć serce miałam ściśnięte. Dla Zosi zrobiłabym wszystko. Miała dopiero pięć lat i była moim promykiem w tej szarej codzienności. Ale za każdym razem, gdy przekraczałam próg mieszkania Michała, czułam się jak intruz. Jakby moja obecność była tolerowana tylko wtedy, gdy była potrzebna.
Przypomniałam sobie dzień, kiedy Michał wyprowadził się od Marty. Byłam wtedy u nich na obiedzie. Kłócili się przy mnie – o drobiazgi, o rachunki, o to, kto odbierze Zosię z przedszkola. Marta płakała, Michał krzyczał. Patrzyłam na nich i czułam się bezradna. Chciałam ich pogodzić, ale moje słowa tylko dolewały oliwy do ognia.
Po rozwodzie Michał zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przestał przyjeżdżać na rodzinne obiady, nie odbierał telefonów. Gdy dzwoniłam, słyszałam w jego głosie zniecierpliwienie. „Mamo, jestem zajęty”, „Mamo, nie teraz”.
Zosia była jedynym powodem, dla którego jeszcze mnie wpuszczał do swojego życia. Ale nawet wtedy czułam się jak ktoś obcy. Kiedyś byłam dla niego wszystkim – pamiętam, jak po śmierci mojego męża Michał tulił się do mnie i mówił: „Mamo, nie płacz. Ja cię ochronię”. Teraz miałam wrażenie, że to ja muszę chronić siebie przed jego chłodem.
Tamtego dnia przyszłam do nich wcześniej. Michał pakował torbę sportową.
– Gdzie idziesz? – zapytałam ostrożnie.
– Mam spotkanie z klientem – rzucił bez spojrzenia w moją stronę.
– Michał…
– Co? – przerwał mi niecierpliwie.
– Może zostałbyś chwilę? Porozmawialibyśmy…
Westchnął ciężko.
– Mamo, nie mam czasu na pogaduszki. Zosia jest w swoim pokoju.
Zacisnęłam usta. Chciałam powiedzieć mu tyle rzeczy – że tęsknię za nim, że czuję się samotna, że boję się o niego… Ale wiedziałam, że nie usłyszy ani jednego słowa.
Zosia wybiegła z pokoju i rzuciła mi się na szyję.
– Babciu! Pobawimy się w sklep?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Oczywiście, kochanie.
Bawiłyśmy się przez kilka godzin. Zosia opowiadała mi o przedszkolu, o nowej koleżance i o tym, że tata często jest smutny. Słuchałam jej uważnie i czułam narastający żal – do siebie, do Michała, do losu.
Wieczorem Michał wrócił zmęczony i rozdrażniony.
– Dzięki, mamo – powiedział krótko. – Możesz już iść.
Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam na klatkę schodową. Nogi miałam jak z waty. Po drodze do domu płakałam w tramwaju jak dziecko.
W kolejnych tygodniach sytuacja się powtarzała. Michał dzwonił tylko wtedy, gdy potrzebował opieki dla Zosi. Nigdy nie zaprosił mnie na kawę, nie zapytał o zdrowie. Czułam się coraz bardziej zbędna.
Pewnego dnia postanowiłam z nim porozmawiać. Zadzwoniłam wieczorem.
– Michał… czy możemy się spotkać? Tak po prostu…
– Mamo, jestem zmęczony. Może innym razem?
– Synku… czy ty mnie jeszcze kochasz?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… nie wiem… Po prostu mam teraz dużo na głowie.
Rozłączył się pierwszy raz w życiu bez pożegnania.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ingerowałam w jego życie? A może po prostu dorósł i już mnie nie potrzebuje?
Następnego dnia zadzwoniła Marta.
– Ariana… czy możesz przyjechać do Zosi? Mam pilne spotkanie w pracy.
Zgodziłam się bez wahania. U Marty czułam się inaczej – była wdzięczna za pomoc, rozmawiałyśmy szczerze o wszystkim. Czasem nawet płakałyśmy razem nad losem naszej rodziny.
Któregoś wieczoru Marta powiedziała:
– Wiesz… Michał bardzo cierpi po rozwodzie. Ale nie umie prosić o pomoc. Ani okazać wdzięczności.
Pokiwałam głową ze smutkiem.
– Ja też cierpię – wyszeptałam.
Wróciwszy do domu długo patrzyłam w okno na światła miasta. Czułam się niewidzialna – dla syna byłam tylko funkcją do spełnienia. Dla wnuczki byłam babcią od zabaw i bajek. A kim byłam dla siebie?
Minęły miesiące. Michał coraz rzadziej dzwonił nawet po opiekę dla Zosi – zatrudnił nianię z agencji. Zosia zaczęła rysować dla mnie laurki: „Babciu kocham cię”. Tylko to trzymało mnie przy życiu.
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam list do Michała:
„Synku,
Nie wiem już, jak do Ciebie dotrzeć. Tęsknię za Tobą każdego dnia. Chciałabym być częścią Twojego życia nie tylko wtedy, gdy mnie potrzebujesz jako opiekunki dla Zosi. Kocham Cię i zawsze będę przy Tobie – ale proszę Cię: pozwól mi być Twoją mamą.”
Nie odpowiedział przez tydzień. Potem zadzwonił wieczorem.
– Mamo… przeczytałem Twój list.
Milczałam ze ściśniętym gardłem.
– Przepraszam… Nie wiedziałem, że tak to odbierasz… Ja też tęsknię… Tylko nie umiem już rozmawiać tak jak dawniej…
Popłakałam się ze szczęścia i bólu jednocześnie.
Od tamtej pory powoli zaczęliśmy odbudowywać naszą relację. To nie było łatwe – czasem wracały stare żale i pretensje. Ale pierwszy raz od lat poczułam nadzieję.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawić to, co zostało złamane przez lata milczenia? Czy miłość matki wystarczy, by pokonać samotność i żal? Może każdy z nas nosi w sobie rany, których nie potrafi pokazać nawet najbliższym…