Gdy przeszłość wraca: Historia Marii z Rużomberka, która musiała wybrać między rodziną a sumieniem
— Mamo, nie rób tego! — głos Pawła rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Stał przy stole, zaciśnięte pięści wbijał w blat, a jego oczy płonęły gniewem. — On nas zostawił! Zapomniałaś?
Nie zapomniałam. Każdego dnia przez szesnaście lat czułam jego nieobecność. Każdego ranka budziłam się sama w łóżku, a wieczorami patrzyłam na puste miejsce przy stole. Ale teraz stał pod moimi drzwiami — starszy, schorowany, z twarzą pooraną zmarszczkami i oczami pełnymi żalu.
— Mamo, nie możesz mu pomóc! — dołączył się młodszy syn, Michał. — On nie zasługuje na to po tym wszystkim.
Patrzyłam na nich obu — moich synów, którzy byli dla mnie całym światem. To dla nich przez lata walczyłam z samotnością i biedą. To dla nich pracowałam po nocach w szpitalu jako pielęgniarka, żeby mieli co jeść i mogli skończyć szkołę. A teraz musiałam wybrać między nimi a człowiekiem, który kiedyś był moją miłością.
Wrócił nagle, bez zapowiedzi. Zadzwonił do drzwi w niedzielne popołudnie, kiedy piekłam szarlotkę. Otworzyłam i zobaczyłam go — Jana. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart. Ale on tylko spojrzał na mnie tymi swoimi smutnymi oczami i wyszeptał:
— Maria… Pomóż mi, proszę.
Zaniemówiłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Wpuściłam go do środka, choć serce waliło mi jak oszalałe. Usiadł na krześle w kuchni i opowiedział mi wszystko: że jest chory na raka, że nie ma nikogo, kto by się nim zajął, że żałuje każdego dnia spędzonego bez nas.
— Wiem, że nie zasługuję na twoją pomoc — powiedział cicho. — Ale nie mam dokąd pójść.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nasze pierwsze spotkanie na zabawie w remizie, ślub w kościele św. Wojciecha, narodziny Pawła i Michała… A potem jego odejście. Zostawił mnie dla innej kobiety — młodszej, piękniejszej. Przez lata próbowałam go znienawidzić, ale nigdy mi się to do końca nie udało.
Następnego dnia powiedziałam synom prawdę. Paweł od razu wybuchł:
— On cię skrzywdził! Jak możesz mu wybaczyć?
Michał milczał przez chwilę, po czym dodał:
— My też cierpieliśmy przez niego.
Wiedziałam, że mają rację. Ale patrząc na Jana — słabego, schorowanego człowieka — czułam tylko współczucie. Czy mogłam go zostawić? Czy miałam prawo odmówić pomocy komuś, kto kiedyś był moim mężem?
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Synowie unikali mnie, a ja coraz częściej zamykałam się w łazience i płakałam po cichu. Jan leżał w pokoju gościnnym, coraz słabszy z dnia na dzień.
Pewnego wieczoru usiadłam przy jego łóżku. Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
— Maria… Przepraszam za wszystko. Wiem, że nie zasługuję na twoją dobroć.
— Nie mów już nic — przerwałam mu łamiącym się głosem. — Po prostu odpocznij.
Następnego dnia Paweł przyszedł do mnie do kuchni.
— Mamo… Nie rozumiem cię. Dlaczego to robisz?
Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu prosto w oczy.
— Bo nie chcę mieć na sumieniu człowieka, który umiera samotnie. Bo wiem, jak to jest być opuszczonym.
Paweł spuścił wzrok. Po chwili wyszedł bez słowa.
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec synów a własnym sumieniem. Każdego dnia walczyłam ze sobą: czy powinnam być twarda i nieugięta jak oni? Czy może powinnam wybaczyć i pomóc człowiekowi w potrzebie?
Jan odszedł po trzech miesiącach. Byłam przy nim do końca. Trzymałam go za rękę, kiedy odchodził — spokojny, pogodny, z ulgą na twarzy.
Po pogrzebie Paweł długo ze mną nie rozmawiał. Michał powoli zaczął rozumieć moją decyzję. Ale rany w rodzinie pozostały.
Czasem zastanawiam się: czy postąpiłam słusznie? Czy można wybaczyć wszystko? Czy rodzina to tylko więzy krwi, czy też coś więcej? Może każdy z nas musi sam znaleźć odpowiedź na te pytania…