Gdy przywiozłam chorą mamę, mąż zażądał: „Sprzedaj jej mieszkanie i niech się wyprowadza”
– Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę – powtarzałam w myślach, patrząc na Igora, który stał w kuchni z zaciśniętymi pięściami. Jego głos, zimny jak lód, rozciął ciszę: – Sprzedaj jej mieszkanie i niech się wyprowadza. Nie będę się tu z nią użerał.
Zamarłam. Mama spała w pokoju obok, wyczerpana po kolejnej chemioterapii. Jej oddech był płytki, a twarz – blada jak ściana. Jeszcze niedawno była energiczną kobietą, która potrafiła rozbawić całą rodzinę przy niedzielnym obiedzie. Teraz ledwo podnosiła się z łóżka. Przywiozłam ją do naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie, bo lekarze powiedzieli jasno: sama nie da rady. Igor wiedział o wszystkim od początku. Ale nie spodziewałam się, że tak zareaguje.
Poznałam Igora zaraz po liceum. Był przystojny, pewny siebie, miał plany na przyszłość i poczucie humoru, które rozbrajało nawet moją surową babcię. Wydawało mi się wtedy, że los sam prowadził mnie w jego ramiona. To była pierwsza miłość – olśniewająca, bezgraniczna, niemal bajkowa. Nie zastanawialiśmy się długo i wzięliśmy ślub, urządzając huczne wesele w dworku za Piasecznem. Wszyscy nam zazdrościli tej chemii i szczęścia.
Przez pierwsze lata byliśmy nierozłączni. Igor dostał pracę w banku, ja zaczęłam uczyć polskiego w liceum. Kupiliśmy mieszkanie na kredyt, potem pojawiła się nasza córka – Zosia. Życie układało się jak w reklamie: śmiech dziecka, wspólne wakacje nad Bałtykiem, wieczory z winem i filmami. Mama była zawsze blisko – pomagała przy Zosi, gotowała rosół na przeziębienie, przywoziła domowe ciasta. Była moją opoką.
Wszystko zaczęło się psuć dwa lata temu. Najpierw mama zaczęła narzekać na zmęczenie. Potem przyszły bóle brzucha, utrata apetytu. Diagnoza spadła na nas jak grom: rak trzustki. Lekarze nie dawali złudzeń – walka będzie ciężka i nierówna. Igor początkowo wspierał mnie bez słowa skargi. Ale z czasem zaczął się wycofywać.
– To nie jest życie – rzucił pewnego wieczoru, kiedy wróciłam ze szpitala po kolejnej nocy przy mamie. – Ciągle tylko szpitale, leki, płacz… Zosia cię prawie nie widuje.
Wtedy jeszcze próbowałam tłumaczyć: – Igorze, to moja mama! Nie mogę jej zostawić samej.
– Ale my też jesteśmy twoją rodziną – odpowiedział cicho.
Kiedy mama po operacji nie mogła już wrócić do swojego mieszkania na Pradze, decyzja była oczywista: zabieram ją do nas. Zosia cieszyła się z babci w domu, ale Igor coraz częściej zamykał się w gabinecie albo wychodził do kolegów.
Pewnego dnia wróciłam z apteki i usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Babciu, a kiedy wrócisz do siebie? – zapytała Zosia naiwnie.
– Nie wiem, kochanie… Może niedługo – odpowiedziała mama słabym głosem.
Serce mi pękało.
Aż przyszedł ten wieczór. Igor czekał na mnie w kuchni z miną nieznoszącą sprzeciwu.
– Tak dalej być nie może – zaczął bez ogródek. – Twoja matka zajmuje pokój Zosi. Ja nie mam gdzie pracować zdalnie. Ciągle tylko lekarze i pielęgniarki przewijają się przez dom. To nie jest dom rodzinny! To szpital!
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam! Sprzedaj jej mieszkanie i wynajmij jej opiekunkę! Albo dom opieki! Ja tak dłużej nie wytrzymam!
Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
– Igorze… To moja mama! Jak możesz być taki okrutny?
– A ja? A Zosia? My się nie liczymy? Ile jeszcze to potrwa? Rok? Dwa? Chcesz poświęcić wszystko dla niej?
Nie spałam tej nocy ani minuty. Siedziałam przy łóżku mamy i patrzyłam na jej wychudzoną twarz. Wspominałam dzieciństwo: jak tuliła mnie po koszmarach sennych, jak uczyła jeździć na rowerze po parku Skaryszewskim, jak płakała ze wzruszenia na moim ślubie.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Ela:
– Słyszałam od Igora… Co wy tam wyprawiacie? Może rzeczywiście lepiej byłoby znaleźć twojej mamie jakieś miejsce z opieką?
– Ela! To moja matka! Ona nie jest jeszcze warzywem! Potrzebuje rodziny!
– Ale ty też masz rodzinę…
Zaczęły się telefony od znajomych: „Może Igor ma rację?”, „Nie możesz ciągnąć wszystkiego sama”. Nawet moja szefowa w szkole patrzyła na mnie z politowaniem: „Może czas pomyśleć o sobie?”
Czułam się osaczona. Każdy miał radę, nikt nie miał serca.
Mama zauważyła moją rozpacz.
– Córeczko… Jeśli mam być ciężarem…
– Mamo! Nigdy tak nie mów!
Ale widziałam w jej oczach łzy i wstyd.
Zosia zaczęła mieć koszmary nocne. Budziła się z płaczem: „Mamo, czy babcia umrze?” Igor coraz częściej nocował poza domem.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Igora przy komputerze – przeglądał oferty domów opieki.
– Ty naprawdę to rozważasz? – zapytałam drżącym głosem.
– Tak. Boję się o naszą rodzinę. Boję się o ciebie. Wszyscy cierpimy.
Wybuchłam płaczem.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy pod jednym dachem. Mama coraz bardziej gasła. Zosia zamknęła się w sobie.
Aż któregoś ranka mama powiedziała:
– Sprzedaj moje mieszkanie, wynajmij mi opiekunkę i pozwól wam żyć normalnie…
Nie chciałam tego słyszeć.
Ale czy miałam wybór?
Dziś siedzę sama w pustym mieszkaniu mamy na Pradze i patrzę przez okno na szare bloki. Mama jest już w domu opieki pod Warszawą. Igor wrócił do domu, ale między nami coś pękło na zawsze. Zosia pyta coraz rzadziej o babcię.
Czy można być dobrą córką i dobrą żoną jednocześnie? Czy każda decyzja musi oznaczać czyjąś krzywdę? Czasem myślę: czy gdybym postąpiła inaczej, byłabym szczęśliwsza? Może wy macie odpowiedź…