Gdy trzyletni Kuba otworzył drzwi policji: Moja walka o wolność z rodzinnego piekła

– Kuba, nie ruszaj się! – szepnęłam drżącym głosem, kiedy usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Mój mąż, Andrzej, spał pijany na kanapie, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Kuba spojrzał na mnie wielkimi oczami, w których mieszał się strach i ciekawość. Pukanie powtórzyło się, tym razem mocniej. – Policja! Proszę otworzyć drzwi! – rozległo się zza ściany.

Wtedy stało się coś, czego nigdy nie zapomnę. Kuba, mój trzyletni synek, podszedł do drzwi i przekręcił klucz. Zamarłam. Przez ułamek sekundy chciałam go powstrzymać, ale nie miałam już siły. Policjanci weszli do środka, a ja poczułam, jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężar, który dźwigałam przez lata.

Andrzej zerwał się z kanapy, przeklinając pod nosem. – Co tu się dzieje?! – wrzasnął, ale policjant już trzymał go za ramię. – Proszę się uspokoić – powiedział stanowczo funkcjonariusz. Drugi policjant spojrzał na mnie i Kube z troską. – Czy wszystko w porządku? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam od razu. Przez gardło nie chciały przejść żadne słowa. Czułam tylko łzy spływające po policzkach i ramiona Kuby obejmujące mnie mocno. Wtedy zrozumiałam, że to koniec naszego koszmaru.

Ale zanim doszło do tej chwili, przeszliśmy przez piekło. Poznałam Andrzeja na studiach w Krakowie. Był czarujący, dowcipny, miał plany na przyszłość. Wszyscy mówili: „Ale masz szczęście! Taki facet to skarb!”. Przez pierwsze lata naprawdę byłam szczęśliwa. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Nowej Hucie. Urodził się Kuba i wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę.

Z czasem Andrzej zaczął pić coraz więcej. Najpierw były to piątkowe wieczory z kolegami, potem codziennie „na rozluźnienie”. Coraz częściej wracał do domu rozdrażniony, a ja starałam się być cicho, żeby go nie prowokować. Kiedy pierwszy raz podniósł na mnie rękę, byłam w szoku. Przepraszał potem godzinami, przynosił kwiaty i obiecywał poprawę. Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć.

Z biegiem miesięcy przemoc stawała się coraz częstsza. Zaczęłam ukrywać siniaki pod długimi rękawami i makijażem. Sąsiadka, pani Halina, czasem pytała: „Coś ty taka blada? Wszystko w porządku?”. Uśmiechałam się wymuszenie i mówiłam: „Tak, tylko nie spałam całą noc przez Kube”.

Najgorsze było to poczucie samotności. Rodzina Andrzeja udawała, że nic nie widzi. Moja mama powtarzała: „Wytrzymaj dla dziecka”. Ale czy naprawdę miałam wytrzymać dla Kuby? Każdego dnia widziałam w jego oczach strach i niepewność. Często tulił się do mnie w nocy i szeptał: „Mamusiu, boję się taty”.

Pewnej nocy usłyszałam krzyk Kuby dobiegający z jego pokoju. Andrzej wszedł tam pijany i zaczął na niego wrzeszczeć za to, że rozlał sok na dywan. Wtedy po raz pierwszy zadzwoniłam na policję. Ręce mi się trzęsły tak bardzo, że ledwo mogłam wykręcić numer. Policja przyjechała po pół godzinie, ale Andrzej już spał i powiedzieli tylko: „Proszę się uspokoić i spróbować porozmawiać”.

Po tej nocy wiedziałam, że muszę coś zrobić. Zaczęłam szukać pomocy w internecie. Trafiłam na forum dla kobiet doświadczających przemocy. Pisały tam dziewczyny takie jak ja – przestraszone, zagubione, ale pełne nadziei na lepsze jutro. Jedna z nich napisała: „Nie jesteś sama”. Te słowa dały mi siłę.

Zaczęłam odkładać pieniądze do słoika ukrytego za książkami na półce. Każda złotówka była dla mnie symbolem nadziei na wolność. Planowałam ucieczkę – wynająć pokój u znajomej w Wieliczce i zacząć wszystko od nowa. Ale zawsze coś stawało na przeszkodzie: choroba Kuby, groźby Andrzeja, strach przed tym, co powiedzą ludzie.

Aż do tamtego dnia, kiedy Kuba otworzył drzwi policji.

Po interwencji policji zabrali nas do ośrodka interwencji kryzysowej. Pamiętam pierwszą noc – spałam z Kubą przytulonym do piersi i płakałam ze szczęścia i ulgi. Rano przyszła psycholożka, pani Iwona. – Jesteście bezpieczni – powiedziała ciepło. – Teraz najważniejsze jest wasze zdrowie i spokój.

Zaczęła się długa walka o normalność: sprawa w sądzie o zakaz zbliżania się dla Andrzeja, rozmowy z psychologiem, szukanie pracy i mieszkania. Były dni zwątpienia – kiedy Kuba pytał: „Mamusiu, czy tata nas znajdzie?”, kiedy sąsiadki szeptały za moimi plecami albo kiedy bank odmówił mi kredytu na wynajem mieszkania.

Ale były też momenty nadziei: pierwszy uśmiech Kuby bez cienia strachu, pierwsza noc przespana spokojnie, pierwsza wypłata za sprzątanie biur w centrum Krakowa.

Dziś mija dwa lata od tamtej nocy. Mamy z Kubą małe mieszkanie na obrzeżach miasta. On chodzi do przedszkola i coraz rzadziej pyta o ojca. Ja uczę się żyć od nowa – bez strachu i bez wstydu.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Dlaczego tak długo milczałam? Dlaczego pozwoliłam mu odebrać nam tyle lat?”. Ale wiem jedno – nigdy więcej nie pozwolę nikomu skrzywdzić mojego dziecka ani mnie samej.

Czy naprawdę musimy cierpieć w ciszy? Ile jeszcze kobiet musi przeżyć to samo, zanim uwierzą, że zasługują na wolność? Jeśli moja historia może komuś pomóc – niech będzie początkiem czyjejś drogi do lepszego życia.