„Jak dostaniesz emeryturę, zostanę z tobą”: Historia babci i wnuka w cieniu rozczarowania
– Babciu, a kiedy dostaniesz emeryturę? – zapytał Kuba, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. Jego głos był obojętny, jakby pytał o pogodę. Zamarłam na chwilę, trzymając w rękach kubek z herbatą. W tej jednej sekundzie poczułam, jak coś we mnie pęka.
Nie tak wyobrażałam sobie starość. Kiedy Basia, moja jedyna córka, wyjechała do Anglii „na chwilę”, miałam nadzieję, że wróci. Zostawiła mi Kubę – wtedy jeszcze małego chłopca z wiecznie rozczochraną czupryną i oczami pełnymi ciekawości. „Mamo, tylko na rok, potem po niego wrócę” – zapewniała przez łzy na peronie Warszawa Centralna. Minęło już siedem lat.
Kuba dorastał przy mnie. Uczyłam go czytać, piekłam ulubione drożdżówki, tuliłam w nocy, gdy śniły mu się koszmary. Był moim całym światem. Ale świat się zmienia. Dziś ma szesnaście lat i coraz częściej zamyka się w swoim pokoju. Coraz rzadziej słyszę „babciu, kocham cię”.
– Po co ci wiedzieć, kiedy dostanę emeryturę? – zapytałam ostrożnie.
Wzruszył ramionami.
– Bo wtedy będziesz miała więcej kasy. Może kupisz mi nowy telefon albo chociaż buty do kosza.
Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „A co z tym wszystkim, co dla ciebie robię?!” Ale tylko westchnęłam i wyszłam do kuchni.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam zza ściany cichy śmiech Kuby – rozmawiał przez internet z kolegami. Wspominał coś o matce, która „zostawiła go u starej babki”. Poczułam się jak mebel. Jak bankomat.
Następnego dnia zadzwoniła Basia.
– Mamo, jak tam Kuba? – spytała szybko, jakby odhaczała kolejne zadanie na liście.
– Dobrze – skłamałam. – Rośnie jak na drożdżach.
– A szkoła?
– Jakoś sobie radzi.
– Mamo… – zawahała się. – Wiesz, ciężko mi tu samej. Pracuję po dwanaście godzin dziennie. Nie wiem, kiedy wrócę…
Chciałam jej powiedzieć, że jestem zmęczona. Że czasem nie mam już siły wstawać rano. Że boję się przyszłości. Ale połknęłam słowa.
– Rozumiem, Basiu. Dbaj o siebie.
Po rozmowie długo patrzyłam na zdjęcie sprzed lat: ja, Basia i mały Kuba na ławce w parku Skaryszewskim. Wszyscy uśmiechnięci. Gdzie podziało się to szczęście?
Kuba wrócił późno ze szkoły.
– Babciu, masz coś do jedzenia? – rzucił w progu.
– Zupa stoi na kuchence.
– Znowu pomidorowa? – westchnął z irytacją.
Czułam narastającą złość i bezsilność.
– Kuba, czy ty w ogóle mnie jeszcze potrzebujesz? – zapytałam nagle.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– No jasne… Przecież nie mam gdzie indziej mieszkać.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Nie „kocham cię”, nie „jesteś dla mnie ważna”. Po prostu: „nie mam gdzie indziej mieszkać”.
Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.
– Marysiu, wszystko w porządku? Wyglądasz ostatnio na przygnębioną.
Opowiedziałam jej wszystko – o Kubie, o Basi, o tym, jak czuję się niewidzialna.
– Wiesz co? – powiedziała Zosia. – Moja wnuczka też tylko dzwoni po pieniądze. Taka już ta młodzież… Ale ty masz prawo czuć się potrzebna nie tylko jako skarbonka.
Po tej rozmowie długo płakałam. Czy naprawdę jestem już tylko „starą babką”, która ma płacić rachunki i gotować obiady?
Kilka dni później Kuba przyszedł do mnie wieczorem.
– Babciu… Możesz mi podpisać zgodę na wycieczkę klasową?
Podpisałam bez słowa.
– Dzięki… I sorry za ostatnio. Wiem, że czasem jestem niemiły.
Spojrzał na mnie niepewnie. Przez chwilę zobaczyłam w nim tego małego chłopca sprzed lat.
– Kuba… Ja cię bardzo kocham. Ale czasem czuję się… niewidzialna.
Usiadł obok mnie na kanapie.
– Ja też cię kocham, babciu. Tylko… czasem nie wiem, jak to powiedzieć.
Objął mnie niezgrabnie ramieniem. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam jednak, że nasza relacja już nigdy nie będzie taka jak dawniej.
Kilka tygodni później dostałam pierwszą emeryturę. Kiedy przyniosłam pieniądze z poczty, Kuba spojrzał na mnie z nadzieją.
– To teraz kupisz mi te buty?
Uśmiechnęłam się smutno.
– Może najpierw pójdziemy razem na spacer? Dawno nie rozmawialiśmy tak naprawdę…
Wzruszył ramionami, ale zgodził się. Szliśmy przez park w milczeniu. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się: czy wychowałam go dobrze? Czy nauczyłam go miłości?
Wieczorem napisałam do Basi długiego maila. Opisałam jej wszystko – swoje lęki, zmęczenie i tęsknotę za dawną bliskością. Odpisała krótko: „Mamo, przepraszam. Nie wiedziałam, że tak to przeżywasz”.
Nie wiem, co będzie dalej. Może Kuba kiedyś zrozumie, ile dla niego zrobiłam. Może Basia wróci i znów będziemy rodziną. A może zostanę sama z herbatą i wspomnieniami.
Czy naprawdę jesteśmy potrzebni tylko wtedy, gdy mamy coś do dania? Czy miłość można przeliczyć na pieniądze? Co wy o tym myślicie?