Jestem mężczyzną, nie meblem – historia Karola

— To znowu nie ten chleb. Prosiłam, żeby był bez pestek — powiedziała Jagoda, kładąc bochenek na stole i nawet nie patrząc na mnie. Jej głos był zimny, jakby rozmawiała z kimś obcym. Stałem w progu kuchni, z torbą zakupów w ręku, i przez chwilę miałem ochotę rzucić wszystko na podłogę.

— Był ostatni — odparłem spokojnie, choć w środku już czułem znajome ukłucie. — Po co się denerwujesz? Normalny chleb.

Jagoda westchnęła ciężko, jakby cała odpowiedzialność za świat spadła właśnie na jej barki. — Pawełek potem ma bóle brzucha. Tobie łatwo mówić, nie ty podajesz mu leki w nocy i siedzisz przy nim do rana.

Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Znowu. Ostatnio coraz częściej czułem się jak mebel w tym domu — przydatny, ale niewidzialny. Przynoszę zakupy, naprawiam cieknący kran, odbieram Pawełka z przedszkola. Ale kiedy próbuję coś powiedzieć, moje zdanie nie ma znaczenia.

Pawełek wbiegł do kuchni z pluszowym lisem pod pachą. — Tata! Zrobisz mi kanapkę?

Jagoda spojrzała na mnie z wyrzutem. — Tylko bez skórki. I nie ten chleb.

Zacisnąłem zęby. — Może sam wybierzesz chleb następnym razem — wymknęło mi się.

Cisza. Pawełek patrzył to na mnie, to na mamę. Jagoda odwróciła się do okna i zaczęła wycierać blat, choć był czysty.

— Nie rozumiesz? Ja mam tyle na głowie! Ty tylko chodzisz do pracy i wracasz zmęczony. A ja muszę wszystko ogarniać! — Jej głos drżał.

— Przecież pomagam…

— Pomagasz? — przerwała mi ostro. — Ty tu mieszkasz, to też twój dom! Nie jesteś gościem!

Poczułem, jak narasta we mnie gniew. Chciałem krzyknąć, że przecież robię wszystko, co mogę. Że też jestem zmęczony, że czasem chciałbym po prostu usiąść i nie myśleć o niczym. Ale wiedziałem, że to nic nie da. Znowu będziemy się kłócić o drobiazgi, a potem przez dwa dni będziemy milczeć.

Wyszedłem na balkon. Było chłodno, pachniało deszczem. Oparłem się o barierkę i spojrzałem na szare bloki naprzeciwko. W oknach paliły się światła, ktoś śmiał się głośno na sąsiednim balkonie. Zazdrościłem im tej lekkości.

Pamiętam, jak kiedyś z Jagodą potrafiliśmy rozmawiać godzinami. Śmialiśmy się z byle czego, planowaliśmy podróże, marzyliśmy o domu z ogrodem. Teraz nasze rozmowy sprowadzały się do listy zakupów i grafiku zajęć Pawełka.

Telefon zadzwonił w kieszeni. Mama.

— Cześć, Karolku. Wszystko w porządku?

— Tak, mamo — skłamałem automatycznie.

— Jagoda mówiła, że Pawełek znowu chory…

— Już lepiej — odpowiedziałem krótko.

— Może przyjedziecie w weekend? Upiekę ciasto…

— Zobaczymy — mruknąłem i rozłączyłem się szybko.

Nie chciałem słuchać kolejnych rad o tym, jak powinienem dbać o rodzinę. Jakbym nie próbował wystarczająco mocno.

Wróciłem do kuchni. Pawełek siedział przy stole i układał puzzle. Jagoda stała przy zlewie i myła naczynia z taką energią, jakby chciała je rozbić.

— Jagoda…

Nie odwróciła się.

— Przepraszam za ten chleb — powiedziałem cicho.

Milczenie.

— Może… może powinniśmy porozmawiać? Tak naprawdę? — zaproponowałem nieśmiało.

W końcu spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

— O czym tu gadać? Wszystko jest jasne. Ty swoje, ja swoje.

Poczułem się tak bardzo samotny jak nigdy dotąd. Jakby między nami była szyba, przez którą nie da się przebić.

Wieczorem usiadłem na kanapie z kubkiem herbaty. Pawełek już spał, Jagoda zamknęła się w sypialni z laptopem. W telewizji leciały wiadomości, ale nie słuchałem ich. Myślałem o tym, kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, czego ja chcę. Czego potrzebuję.

Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do tego domu? Kim jestem poza rolą męża i ojca?

W nocy długo nie mogłem zasnąć. Słyszałem ciche szlochanie Jagody za ścianą. Chciałem do niej pójść, przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie miałem już siły walczyć o nas sam.

Rano obudziłem się wcześnie. Usiadłem przy stole z kartką papieru i zacząłem pisać list do Jagody. Pisałem o tym, jak bardzo ją kocham i jak bardzo boli mnie to, co się między nami dzieje. O tym, że czuję się niewidzialny i samotny we własnym domu. Że chciałbym być partnerem, a nie tylko wykonawcą poleceń.

Zostawiłem list na stole i wyszedłem na spacer po osiedlu. Potrzebowałem powietrza, dystansu do wszystkiego.

Kiedy wróciłem, Jagoda siedziała przy stole z listem w ręku. Miała zaczerwienione oczy.

— Przepraszam — powiedziała cicho. — Nie wiedziałam…

Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę milczeliśmy.

— Może spróbujemy jeszcze raz? Razem? — zapytała niepewnie.

Pokiwałem głową. Może jeszcze jest dla nas nadzieja?

Czasem zastanawiam się: kiedy zaczynamy traktować siebie nawzajem jak meble? Czy można jeszcze odzyskać bliskość tam, gdzie codzienność zamieniła miłość w rutynę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?