Kiedy babcia Zofia zamieszkała z nami: Historia o rodzinnych tajemnicach i sile przebaczenia
– Nie dam rady, Paweł! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Za drzwiami słychać było cichy szmer telewizora i stłumione pokasływanie babci Zofii. – Przecież ona nawet nie pamięta, jak się nazywam! – dodałam ciszej, niemal szeptem.
Paweł westchnął ciężko i podszedł do mnie. – To moja babcia, Magda. Nie mogę jej oddać do domu opieki. Obiecałem mamie…
Zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że nie mam wyjścia. Od tygodnia nasz dom był pełen napięcia – babcia Zofia, która jeszcze niedawno mieszkała sama w bloku na Pradze, teraz była cieniem samej siebie. Zapominała, gdzie jest, myliła mnie z własną siostrą, czasem płakała bez powodu. A ja czułam się jak intruz we własnym domu.
Pierwsze dni były koszmarem. Babcia budziła się w nocy i chodziła po mieszkaniu, szukając „dzieci”. Rano znajdowałam ją w kuchni, jak próbowała zagotować wodę w pustym czajniku albo szukała kluczy do nieistniejących drzwi. Paweł był w pracy od rana do wieczora, a ja zostawałam z nią sama. Nasza córka Ola zamykała się w swoim pokoju i udawała, że jej nie ma.
Któregoś dnia usłyszałam krzyk. Wpadłam do łazienki i zobaczyłam Olę stojącą nad babcią, która siedziała na podłodze i płakała.
– Ukradła mi szczotkę! – Ola była blada ze złości.
– Nie chciałam… – babcia szlochała. – Myślałam, że to moja…
Poczułam bezsilność. Próbowałam tłumaczyć Oli, że babcia nie robi tego specjalnie, ale widziałam w jej oczach bunt i żal. Wieczorem Paweł wrócił zmęczony i zirytowany.
– Może Ola mogłaby być bardziej wyrozumiała? – rzucił.
– Łatwo ci mówić – odparłam ostro. – Ty spędzasz z nią godzinę dziennie!
Cisza między nami była gęsta jak mgła nad Wisłą. Każdy dzień przynosił nowe spięcia: babcia zapomniała wyłączyć gaz; Ola nie chciała jeść obiadu przy stole z „dziwną staruszką”; ja coraz częściej zamykałam się w łazience i płakałam w samotności.
Pewnego wieczoru znalazłam babcię siedzącą na kanapie z albumem zdjęć. Przeglądała stare fotografie, palcem wodząc po twarzach.
– To mój Franek… – wyszeptała nagle. – Mój synek…
Zamarłam. Wiedziałam, że Paweł miał tylko jedną siostrę, a o żadnym Franku nigdy nie słyszałam.
– Babciu… kto to Franek?
Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem.
– Mój synek… Umarł… miał pięć lat…
Serce ścisnęło mi się z żalu. Wieczorem zapytałam Pawła o Franka.
– Nie wiem, o co chodzi – odpowiedział chłodno. – Może coś jej się pomyliło.
Ale widziałam cień na jego twarzy.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa.
– Magda… czy Zosia mówiła coś o Franku?
Zawahałam się.
– Tak… wspominała coś…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– To był jej pierwszy syn. Zginął w wypadku samochodowym w 1972 roku. Babcia nigdy o tym nie mówiła…
Poczułam ciężar tej tajemnicy. Zrozumiałam, że demencja babci to nie tylko zapominanie teraźniejszości, ale też powrót do dawnych ran.
Od tego dnia zaczęłam patrzeć na Zofię inaczej. Kiedy wieczorami siadałyśmy razem przy stole, słuchałam jej opowieści – czasem chaotycznych, czasem pełnych bólu. Ola początkowo przewracała oczami, ale pewnego dnia przyniosła babci rysunek: „To ty i ja na spacerze”. Zofia uśmiechnęła się szeroko i pocałowała ją w czoło.
Z czasem nauczyliśmy się żyć razem: ja przestałam walczyć z każdym przejawem choroby; Paweł zaczął wracać wcześniej z pracy; Ola coraz częściej pomagała babci przy kolacji. Ale napięcia nie znikały całkiem.
Pewnej nocy obudził mnie hałas. Wybiegłam do przedpokoju i zobaczyłam Zofię stojącą przy drzwiach wyjściowych z walizką w ręku.
– Muszę już iść… Franek czeka…
Objęłam ją mocno.
– Babciu, Franek już dawno odszedł… Jesteś tu bezpieczna…
Zaczęła płakać jak dziecko.
Następnego dnia Paweł usiadł obok mnie na kanapie.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho. – Za to, że zostawiłem ci to wszystko na głowie…
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Babcia Zofia żyła z nami jeszcze rok. Odeszła spokojnie we śnie, trzymając Olę za rękę. Po jej pogrzebie długo siedzieliśmy razem przy stole, przeglądając albumy i rozmawiając o tym, co było trudne i bolesne.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? Czy rodzina to tylko wspólna krew – czy może coś więcej? Co byście zrobili na moim miejscu?