Kiedy granica zostaje przekroczona: Historia sąsiedzkiej przyjaźni i wyzysku
— Aniu, mogłabyś dziś popilnować Zosi? Mam pilne spotkanie w pracy, a przedszkole zamknięte — głos Iwony rozbrzmiewał w moim uchu, zanim jeszcze zdążyłam wypić poranną kawę. Spojrzałam na zegar: 7:10. Moja córka, Ola, jeszcze spała. W głowie już układałam plan dnia, który właśnie rozsypywał się jak domek z kart.
— Jasne, nie ma sprawy — odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam narastającą frustrację. To już trzeci raz w tym tygodniu. Zosia pojawiła się u nas chwilę później, z plecakiem większym od siebie i smutnym spojrzeniem.
Zawsze myślałam, że sąsiedzkie wsparcie to coś naturalnego. Sama nie raz korzystałam z pomocy innych mam na osiedlu. Ale odkąd Iwona wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, jej prośby stały się codziennością. Najpierw były to krótkie wizyty: „Tylko na godzinkę, Aniu”. Potem całe popołudnia. W końcu zaczęła zostawiać Zosię nawet na noc, tłumacząc się delegacją czy nagłym dyżurem.
Mój mąż, Tomek, coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem.
— Anna, przecież ty też pracujesz zdalnie. Jak masz się skupić na swoich projektach, kiedy masz pod opieką dwójkę dzieci?
Nie umiałam odpowiedzieć. Czułam się rozdarta — z jednej strony nie chciałam zawieść Iwony, która nie miała nikogo bliskiego w Warszawie. Z drugiej strony coraz bardziej czułam się wykorzystywana. Moja własna córka zaczęła pytać:
— Mamo, dlaczego Zosia zawsze z nami je obiad? Czy ona tu mieszka?
Zaczęłam zauważać drobiazgi: Iwona nigdy nie pytała, czy mi pasuje. Nie dziękowała. Czasem nawet nie odbierała telefonu, kiedy próbowałam się z nią skontaktować. Zosia była cicha, zamknięta w sobie. Często płakała przed snem.
Pewnego wieczoru, kiedy Zosia została u nas już trzeci raz w tym tygodniu na noc, usłyszałam rozmowę Tomka przez telefon:
— Nie wiem, jak długo Anna to wytrzyma. Ona nie jest opiekunką na pełen etat.
Poczułam ukłucie wstydu i złości. Czy naprawdę pozwoliłam się tak wykorzystać? Czy bycie dobrą sąsiadką oznacza rezygnację z własnych potrzeb?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Iwoną. Czekałam na nią pod drzwiami jej mieszkania. Kiedy otworzyła, wyglądała na zmęczoną i rozkojarzoną.
— Iwona, musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
— O co chodzi? — zapytała chłodno.
— Czuję się trochę przytłoczona tymi wszystkimi prośbami o opiekę nad Zosią. Mam też swoje obowiązki i…
Nie dokończyłam. Iwona wybuchła:
— Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami! Ty zawsze miałaś czas dla Oli, a teraz nagle ci przeszkadza moja córka?
Zatkało mnie. Przez chwilę stałyśmy w ciszy.
— To nie tak… Po prostu chciałabym ustalić jakieś zasady. Nie mogę być zawsze dostępna — powiedziałam cicho.
Iwona spojrzała na mnie z pogardą:
— Wiesz co? Nie musisz mi już pomagać. Poradzę sobie sama.
Zatrzasnęła drzwi przed moim nosem.
Przez kolejne dni unikałyśmy się na klatce schodowej. Ola pytała o Zosię, a ja nie umiałam jej odpowiedzieć. Czułam ulgę i jednocześnie pustkę. Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była jeszcze bardziej się poświęcić?
Po tygodniu zobaczyłam Zosię na placu zabaw — siedziała sama na huśtawce. Podeszłam do niej.
— Hej, Zosiu… Wszystko w porządku?
Dziewczynka skinęła głową, ale widziałam łzy w jej oczach.
Wieczorem długo rozmawiałam z Tomkiem.
— Może powinnam była inaczej to rozegrać? Może Iwona naprawdę nie ma nikogo?
Tomek objął mnie:
— Anna, masz prawo do własnych granic. Pomoc to jedno, ale wyzysk to drugie.
Wciąż myślę o tej sytuacji. O tym, jak łatwo zatracić siebie w pomaganiu innym. Czy można być dobrą sąsiadką i jednocześnie dbać o siebie? Czy każda granica musi oznaczać koniec przyjaźni?
Czasem patrzę przez okno na mieszkanie Iwony i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy można pomagać bez poczucia winy i bez utraty szacunku do samej siebie?