Kiedy miłość nie wystarcza: Wyznania polskiej macochy

– Nie jesteś moją matką! – krzyknęła Zuzia, trzaskając drzwiami swojego pokoju tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknie. Stałam na korytarzu, z dłonią zaciśniętą na kubku zimnej już herbaty, i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Ile razy jeszcze usłyszę te słowa? Ile razy jeszcze będę próbować, zanim się poddam?

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy poznałam Pawła. Był wdowcem z dwójką dzieci – Zuzia miała wtedy czternaście lat, a jej brat Michał szesnaście. Ja miałam trzydzieści pięć lat i za sobą kilka nieudanych związków. Myślałam, że w końcu znalazłam kogoś, kto rozumie, czym jest strata i samotność. Paweł był czuły, opiekuńczy, a jego oczy zawsze miały w sobie cień smutku. To mnie do niego przyciągnęło.

Na początku było dobrze. Dzieci były uprzejme, choć wycofane. Paweł robił wszystko, bym poczuła się częścią rodziny. Wspólne obiady, wyjazdy nad jezioro, wieczory przy planszówkach. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam, że coś jest nie tak. Michał coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, a Zuzia patrzyła na mnie z mieszaniną niechęci i żalu.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni.
– Ona myśli, że może zastąpić mamę – powiedziała Zuzia szeptem.
– Daj spokój, Zuza. Tata jest szczęśliwy – odpowiedział Michał.
– A my? My musimy być szczęśliwi?

Te słowa bolały bardziej niż jakakolwiek kłótnia. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie: czy naprawdę próbuję zastąpić ich matkę? Czy po prostu chcę być dla nich kimś ważnym?

Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Zuzia zaczęła wracać coraz później do domu, przestała się uczyć. Michał zamknął się w sobie zupełnie. Paweł był rozdarty – chciał być dobrym ojcem i dobrym partnerem. Ale coraz częściej miałam wrażenie, że jestem sama na polu bitwy.

Pewnego dnia Paweł wrócił z pracy później niż zwykle. Siedziałam przy stole z głową opartą na dłoniach.
– Co się stało? – zapytał cicho.
– Nie wiem już, jak do nich dotrzeć – wyszeptałam. – Może powinnam się wycofać?
– Nie mów tak – objął mnie ramieniem. – Potrzebują czasu.

Ale czas mijał, a sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Zuzia zaczęła spotykać się z chłopakiem starszym o kilka lat. Pewnego wieczoru wróciła do domu pijana. Paweł był wściekły.
– To twoja wina! – krzyknęła do mnie Zuzia, kiedy próbowałam jej pomóc dojść do łazienki. – Gdybyś tu nie mieszkała, wszystko byłoby jak dawniej!

Po tej nocy długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się jak intruz we własnym domu. Przestałam gotować obiady, przestałam proponować wspólne wyjścia. Skupiłam się na pracy i własnych sprawach. Paweł próbował mnie pocieszać, ale widziałam w jego oczach bezradność.

Wkrótce zaczęły się plotki wśród sąsiadów. „Ta nowa Pawła to chyba nie radzi sobie z dziećmi” – usłyszałam raz w sklepie spożywczym od pani Haliny. Unikałam wzroku ludzi na klatce schodowej. Czułam się osaczona.

Najgorsze przyszło jednak później. Michał został przyłapany na kradzieży w sklepie osiedlowym. Policja zadzwoniła do Pawła w środku nocy. Siedzieliśmy wtedy razem w kuchni; Paweł miał głowę ukrytą w dłoniach.
– Może to ja zawiodłem jako ojciec – powiedział cicho.
– Nie mów tak – próbowałam go pocieszyć.
– A ty? Może to nie jest twoje miejsce?

Te słowa zabolały mnie bardziej niż wszystko inne. Przez kilka dni chodziłam jak cień po domu. W końcu spakowałam walizkę i pojechałam do mamy do Olsztyna.

Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Siedziałyśmy razem przy kuchennym stole, piłyśmy herbatę i patrzyłyśmy przez okno na deszczowe ulice mojego rodzinnego miasta.
– Może za bardzo chcesz być dla nich matką? – zapytała cicho mama.
– Chcę tylko być częścią ich życia…
– Ale oni muszą tego chcieć.

Spędziłam u mamy tydzień. Każdego dnia dzwonił Paweł, ale nie odbierałam telefonu. Potrzebowałam czasu dla siebie. Zastanawiałam się, czy naprawdę jestem gotowa walczyć o tę rodzinę za wszelką cenę.

Wróciłam do Warszawy z ciężkim sercem. W domu panowała cisza; dzieci unikały mnie wzrokiem, Paweł był spięty i milczący.

Pewnego wieczoru usiadłam z Zuzią przy stole.
– Wiem, że nie jestem twoją mamą – zaczęłam drżącym głosem. – Ale chciałabym być dla ciebie kimś ważnym…
Zuzia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Nikt nie zastąpi mamy…
– Wiem… Ale może mogę być po prostu Anią?

To był pierwszy raz, kiedy rozmawiałyśmy szczerze. Nie było łatwo – przez wiele miesięcy budowałyśmy kruche porozumienie na nowo. Michał powoli zaczął się otwierać; czasem pytał mnie o radę w sprawie szkoły czy dziewczyn.

Nie stałam się ich matką i już wiem, że nigdy nią nie będę. Ale jestem częścią tej rodziny – choć czasem czuję się jak outsiderka.

Często zastanawiam się: czy miłość naprawdę wystarczy? Czy można pokochać cudze dzieci tak samo jak własne? I czy oni kiedyś pokochają mnie?

Może wy też znacie to uczucie? Jak długo warto walczyć o rodzinę, która nie jest nasza od początku?