Kiedy o ślubie własnego syna dowiadujesz się od sąsiadki – historia milczenia i rodzinnego rozłamu Kaczmarków

– Maria, słyszałaś? Twój Bartek bierze ślub w przyszłym miesiącu! – głos pani Zofii zza płotu był jak uderzenie obuchem w głowę. Stałam z konewką w ręce, podlewając pelargonie, i przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

– Co ty mówisz, Zosiu? – wydusiłam w końcu, czując, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

– No przecież cała ulica już wie! Zaproszenia rozdają, a ty nic nie wiesz? – spojrzała na mnie z mieszaniną współczucia i ciekawości.

Nie odpowiedziałam. Woda z konewki rozlała się na moje buty. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego Bartek mi nic nie powiedział?

Wróciłam do domu, zamknęłam drzwi i osunęłam się na krzesło w kuchni. Przez okno widziałam, jak sąsiadka kiwa głową i szepcze coś do innej kobiety. Wstyd i żal ścisnęły mnie za gardło. Przecież Bartek był moim jedynym dzieckiem. Po śmierci męża trzymałam się tylko dla niego. Wszystko robiłam z myślą o nim – czy aż tak bardzo go zawiodłam?

Wieczorem długo patrzyłam na telefon. W końcu wybrałam numer syna. Po kilku sygnałach odebrał.

– Cześć, mamo – powiedział chłodno.

– Bartek… czy to prawda? Bierzesz ślub?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Tak, mamo. Ale… nie chciałem cię martwić.

– Nie chciałeś mnie martwić? Synu, dowiedziałam się od sąsiadki! Nawet nie zaprosiłeś mnie na własny ślub!

– Mamo, proszę… To wszystko jest trudne. Ty nigdy nie akceptowałaś Ani. Zawsze miałaś coś przeciwko niej.

Zatkało mnie. Przypomniałam sobie wszystkie te drobne uwagi, krytyczne spojrzenia, ciche westchnienia, kiedy Ania przychodziła do nas na obiad. Może rzeczywiście byłam zbyt surowa? Może za bardzo chciałam chronić Bartka przed światem, który sama uważałam za zły?

– Bartek… ja tylko chciałam dla ciebie dobrze – wyszeptałam.

– Wiem, mamo. Ale czasem twoje „dobrze” to nie moje „dobrze”.

Rozłączył się pierwszy raz w życiu przede mną. Siedziałam w ciemnej kuchni i płakałam jak dziecko.

Następne dni były dla mnie jak koszmar. Sąsiedzi patrzyli na mnie z ukosa, a ja czułam się jak wyrzutek we własnym domu. Próbowałam zająć się czymkolwiek – sprzątaniem, gotowaniem, nawet szydełkowaniem – ale myśli ciągle wracały do Bartka.

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do niego do pracy. Stał przy ladzie w sklepie budowlanym, rozmawiał z klientem. Gdy mnie zobaczył, zesztywniał.

– Mamo, co ty tu robisz?

– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.

Zgodził się spotkać po pracy w pobliskiej kawiarni. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie.

– Bartek… przepraszam. Wiem, że byłam trudna dla Ani. Bałam się, że cię stracę. Po śmierci taty… zostałeś mi tylko ty.

Bartek spuścił wzrok.

– Mamo, ja też się bałem. Bałem się twojego osądu, twojego rozczarowania. Ale Ania jest dla mnie ważna. Chcę być szczęśliwy.

Poczułam ukłucie zazdrości i żalu – już nie będę najważniejsza w jego życiu. Ale czy to nie jest właśnie dorosłość? Czy nie powinnam pozwolić mu odejść?

– Czy mogę przyjść na wasz ślub? – zapytałam drżącym głosem.

Bartek spojrzał na mnie długo.

– Porozmawiam z Anią. Ale musisz obiecać, że dasz nam szansę być rodziną po swojemu.

Przytaknęłam przez łzy.

Tydzień później dostałam zaproszenie – skromne, ale szczere. Na ślubie siedziałam z boku, obserwując mojego syna i jego żonę. Byli szczęśliwi. Poczułam dumę i smutek jednocześnie – bo choć straciłam coś bezpowrotnie, może właśnie zaczynało się coś nowego?

Wieczorem po weselu długo patrzyłam w lustro.

Czy naprawdę można naprawić lata milczenia jednym przeprosinami? Czy matka potrafi nauczyć się odpuszczać? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, kogo kochamy najbardziej?