Kiedy przeszłość nie daje o sobie zapomnieć: Nowa partnerka mojego byłego męża zburzyła mój świat
– Nie rozumiesz, że Kacper nie może być u ciebie w ten weekend? – głos Pawła był zimny, jakbyśmy nigdy nie dzielili wspólnego życia. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce.
– To nasza umowa, Paweł. Kacper miał być ze mną – odpowiedziałam cicho, starając się nie podnieść głosu. Wiedziałam, że Kacper słucha w swoim pokoju.
– Marta nie czuje się komfortowo. Mówi, że Kacper jest rozbity po tych ciągłych zmianach. Chce dla niego stabilności – dodał Paweł, a ja niemal słyszałam, jak powtarza jej słowa.
Marta. Nowa partnerka Pawła. Kobieta, która pojawiła się w naszym życiu nagle i z impetem. Z początku myślałam, że to dobrze – może Paweł wreszcie przestanie mnie kontrolować, może znajdzie szczęście. Ale szybko okazało się, że Marta nie zamierza dzielić się uwagą Pawła z nikim, nawet z jego synem.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy ją zobaczyłam. Przyszła po Kacpra do szkoły. Uśmiechnięta, pewna siebie, z drogą torebką przewieszoną przez ramię. Kacper patrzył na nią niepewnie, jakby nie wiedział, czy może jej zaufać. Ja też nie wiedziałam.
Z czasem zaczęły się drobne uszczypliwości. Marta dzwoniła do mnie pod pretekstem pytań o Kacpra: „Czy on na pewno może jeść gluten? Bo ostatnio miał bóle brzucha.” „Czy na pewno odrobił lekcje? Bo u nas był bardzo rozkojarzony.” Zawsze z troską w głosie, ale ja czułam pod spodem coś innego – próbę podważenia mojej roli jako matki.
Najgorsze przyszło kilka miesięcy później. Paweł zadzwonił wieczorem:
– Agnieszka, musimy porozmawiać. Marta uważa, że Kacper powinien spędzać więcej czasu u nas. Twierdzi, że lepiej wpływam na niego niż ty.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– To chyba żart? – wydusiłam w końcu.
– Nie chcę się kłócić. Po prostu… Marta jest pedagogiem. Wie, co mówi – odpowiedział Paweł.
Wtedy poczułam pierwszy raz prawdziwy strach. Że mogę stracić syna. Że ktoś obcy może przekonać mojego byłego męża, że jestem złą matką.
Zaczęły się wizyty u psychologa rodzinnego. Marta nalegała, żebyśmy wszyscy chodzili razem. Siedziałam w gabinecie naprzeciwko niej i Pawła, a psycholog zadawała pytania o nasze relacje. Marta mówiła spokojnie:
– Myślę, że Agnieszka jest przemęczona. Może powinna odpocząć od obowiązków rodzicielskich na jakiś czas?
Czułam się jak intruz we własnym życiu. Jakby ktoś przejmował moją rodzinę kawałek po kawałku.
Kacper zaczął się zmieniać. Był coraz bardziej zamknięty w sobie. Coraz częściej mówił: „Marta mówi, że…” albo „Tata uważa, że…” Znikały nasze wspólne rytuały – wieczorne czytanie książek, pieczenie ciasta w soboty. Zamiast tego słyszałam: „Marta robi lepsze naleśniki”, „U taty jest fajniej”.
Pewnego dnia Kacper wrócił od Pawła i rzucił plecak w kąt.
– Mamo, dlaczego nie możesz być taka jak Marta? Ona nigdy nie krzyczy.
Poczułam łzy napływające do oczu. Usiadłam obok niego na dywanie.
– Kochanie… Staram się jak mogę. Każdy jest inny.
– Ale ona mówi, że ty jesteś smutna i dlatego tata już cię nie kocha – powiedział bez cienia złości czy wyrzutu. Po prostu powtórzył to, co usłyszał.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo moje życie wymknęło mi się spod kontroli. Jak bardzo pozwoliłam Marcie wejść w naszą rodzinę i rozbić to, co jeszcze zostało po rozwodzie.
Zaczęłam walczyć. Rozmawiałam z Pawłem szczerze pierwszy raz od miesięcy:
– Nie pozwolę na to, żeby ktoś obcy decydował o moim synu! To ja jestem jego matką!
Paweł milczał długo.
– Marta chce dobrze…
– A ja chcę tylko być matką dla własnego dziecka! – krzyknęłam przez łzy.
Zaczęliśmy chodzić do mediatora. Walczyłam o każdy weekend z Kacprem, o każdą wspólną chwilę. Przestałam odbierać telefony od Marty. Przestałam tłumaczyć się ze wszystkiego.
Kacper powoli wracał do mnie. Znowu zaczął opowiadać mi o szkole, przytulać się przed snem. Ale wiem, że ta rana zostanie w nas na długo.
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy zrobiłam wszystko dobrze? Czy mogłam lepiej ochronić swoje dziecko przed tą burzą?
A wy? Jak byście postąpili na moim miejscu? Czy można wygrać walkę o własne dziecko bez utraty samego siebie?