Kiedy przeszłość puka do drzwi: sekret mojej córki i próba naszej rodziny
— Babciu, mogę wejść? — usłyszałam cichy głosik zza drzwi, zagłuszany przez ulewę i grzmoty. Była druga w nocy. Przez chwilę myślałam, że to tylko sen, ale kiedy usłyszałam kolejne pukanie, serce mi zamarło. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Zosię — moją siedmioletnią wnuczkę, przemokniętą do suchej nitki, z oczami szeroko otwartymi ze strachu. Nie było przy niej Magdy, mojej córki.
— Zosiu, gdzie mama? — zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. Dziewczynka tylko pokręciła głową i wtuliła się we mnie tak mocno, jakby bała się, że zaraz zniknę.
Tamtej nocy nie zmrużyłam oka. Siedziałam na kanapie z Zosią na kolanach, głaszcząc jej mokre włosy i próbując zrozumieć, co się stało. Telefon Magdy milczał. W głowie kłębiły mi się najgorsze scenariusze. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnią rozmowę z córką — była roztrzęsiona, mówiła coś o problemach w pracy i o tym, że „nie daje już rady”. Ale nigdy nie sądziłam, że mogłoby dojść do czegoś takiego.
Rano zadzwoniłam na policję. Funkcjonariusze zadawali pytania, na które nie znałam odpowiedzi: czy Magda miała wrogów? Czy miała depresję? Czy ktoś jej groził? Każde pytanie wbijało się we mnie jak szpilka. Próbowałam zachować spokój dla Zosi, ale w środku czułam się jak roztrzaskana porcelana.
Mój mąż Andrzej wrócił z nocnej zmiany i zastał nas w kuchni — mnie z podkrążonymi oczami i Zosię bawiącą się cicho klockami. — Co się stało? — zapytał zaniepokojony. Kiedy powiedziałam mu prawdę, zobaczyłam w jego oczach strach, którego nie widziałam od lat.
Minęły dni, potem tygodnie. Policja przesłuchiwała sąsiadów, sprawdzała monitoringi, ale po Magdzie nie było śladu. Zosia coraz częściej budziła się w nocy z płaczem. — Babciu, mama wróci? — pytała za każdym razem. Nie umiałam jej odpowiedzieć.
W międzyczasie zaczęły wychodzić na jaw rzeczy, o których nie miałam pojęcia. Okazało się, że Magda miała długi — kredyty konsumenckie, pożyczki na raty. W pracy groziło jej zwolnienie. Andrzej był wściekły: — Dlaczego nam nic nie powiedziała? Przecież mogliśmy jej pomóc! — krzyczał pewnej nocy, kiedy myślał, że Zosia śpi.
Ale to nie był koniec niespodzianek. Pewnego dnia przyszła do nas kobieta — młoda, elegancka blondynka o zimnym spojrzeniu. Przedstawiła się jako Marta Nowak i powiedziała, że zna Magdę z pracy. — Musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo. Wpuściłam ją do salonu i podałam herbatę.
— Magda była ostatnio bardzo zestresowana — zaczęła Marta. — Miała poważne kłopoty… Ale to nie wszystko. Ktoś ją szantażował.
Zamarłam. — Szantażował? Kto?
Marta spuściła wzrok. — Nie wiem dokładnie kto. Ale Magda mówiła mi o jakimś mężczyźnie… Bała się go.
Po tej rozmowie czułam się jeszcze bardziej bezradna. Policja nie znalazła żadnych dowodów na przestępstwo, a ja zaczynałam tracić nadzieję.
Zosia coraz bardziej zamykała się w sobie. Przestała mówić o mamie, rysowała tylko czarne chmury i burze. Andrzej rzucił się w wir pracy, jakby chciał uciec od rzeczywistości.
Pewnej nocy usłyszałam szloch dochodzący z pokoju Zosi. Weszłam cicho i zobaczyłam ją skuloną pod kołdrą.
— Babciu… ja widziałam tego pana… On krzyczał na mamę… Mama płakała… — wyszeptała przez łzy.
Serce mi pękło. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by odkryć prawdę.
Zaczęłam sama szukać odpowiedzi. Przeglądałam rzeczy Magdy, jej notatki i komputer. Znalazłam kilka maili od nieznanego nadawcy: „Oddaj pieniądze albo pożałujesz”; „Wiem gdzie mieszkasz”; „Nie ukryjesz się przede mną”.
Z tymi dowodami poszłam na policję. Śledztwo ruszyło na nowo, ale czas mijał nieubłaganie.
W międzyczasie musiałam nauczyć się być matką dla Zosi. To nie było łatwe — miałam już swoje lata, a ona potrzebowała czułości i poczucia bezpieczeństwa. Często czułam się bezsilna wobec jej smutku i pytań bez odpowiedzi.
Rodzina zaczęła się rozpadać pod ciężarem tajemnic i niedomówień. Moja siostra Basia zarzucała mi, że za mało interesowałam się życiem Magdy; Andrzej coraz częściej znikał z domu; nawet sąsiedzi patrzyli na nas podejrzliwie.
Czasem miałam ochotę krzyczeć: „To nie moja wina!” Ale czy na pewno?
Minął rok od zaginięcia Magdy. Policja oficjalnie zawiesiła śledztwo z braku dowodów. Zosia zaczęła chodzić do nowej szkoły; powoli odzyskiwała radość życia dzięki terapii i wsparciu nauczycieli.
Ale ja wciąż budzę się w nocy zlana potem, słysząc w wyobraźni pukanie do drzwi i cichy głos mojej córki: „Mamo, pomóż mi…”
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę znamy tych, których kochamy najbardziej? A może każdy z nas nosi w sobie tajemnice, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego?