Kiedy teściowa powiedziała: „To co, bierzemy kredyt?” – a ja byłam niewidzialna. Moja ucieczka i walka o siebie
– To co, bierzemy kredyt? – głos teściowej przeciął ciszę jak nóż. Siedzieliśmy przy stole w jej mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, a ja czułam, jak serce bije mi coraz szybciej. Spojrzałam na Pawła, mojego męża, szukając w jego oczach wsparcia. On jednak patrzył w blat stołu, jakby nagle stał się fascynujący.
– No chyba nie ma się nad czym zastanawiać – dodała teściowa, zerkając na mnie z lekkim uśmieszkiem. – Wszyscy wiemy, że to najlepsze rozwiązanie.
Wszyscy? Czy ja też się liczę? Chciałam zaprotestować, powiedzieć, że nie jestem gotowa na taki krok, że boję się kredytu na trzydzieści lat, że nie chcę być zależna od banku i od niej. Ale zanim zdążyłam otworzyć usta, Paweł już kiwał głową.
– Tak, mamo. Masz rację – powiedział cicho.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. Ale nie mogłam – nie przy niej. Zamiast tego wstałam od stołu.
– Przepraszam, muszę się przewietrzyć – rzuciłam i wyszłam na balkon.
Na zewnątrz było zimno. Warszawskie światła migotały gdzieś w oddali, a ja czułam się jak dziecko zagubione w tłumie dorosłych. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę nikt nie chce mnie wysłuchać? Czy moje zdanie nic nie znaczy?
Wróciłam do środka po kilku minutach. Rozmowa toczyła się dalej, jakby mnie nie było. Teściowa planowała już remont kuchni w nowym mieszkaniu, Paweł przytakiwał bez słowa sprzeciwu. Moja obecność była zbędna.
Wieczorem, gdy wróciliśmy do naszego wynajmowanego mieszkania na Mokotowie, próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Pawłem.
– Paweł, dlaczego nie zapytałeś mnie o zdanie? Przecież to nasza wspólna decyzja…
Westchnął ciężko.
– Ola, przecież to oczywiste. Musimy coś zrobić ze swoim życiem. Mama chce nam pomóc.
– Ale ja nie chcę jej pomocy za wszelką cenę! Nie chcę być jej dłużniczką! – głos mi się załamał.
– Przesadzasz – rzucił tylko i wyszedł do drugiego pokoju.
Całą noc nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, czując narastającą złość i bezsilność. Przypomniały mi się wszystkie sytuacje z ostatnich miesięcy: teściowa decydująca o naszym ślubie, o tym gdzie pojedziemy na wakacje, nawet o tym, jakie firanki powiesimy w salonie. Paweł zawsze mówił: „Daj spokój, ona chce dobrze”. Ale ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Rano podjęłam decyzję. Spakowałam walizkę – tylko najpotrzebniejsze rzeczy: kilka ubrań, kosmetyki, książkę, którą zawsze czytałam w trudnych chwilach. Napisałam Pawłowi krótką wiadomość: „Muszę odpocząć. Jadę do mamy.”
Mama mieszkała w małym bloku na Pradze. Gdy zobaczyła mnie w drzwiach z walizką i zapuchniętymi oczami, nie zadawała pytań. Przytuliła mnie mocno i zaprosiła do kuchni na herbatę.
– Ola… – zaczęła ostrożnie po chwili ciszy. – Co się stało?
Opowiedziałam jej wszystko: o kredycie, o teściowej, o Pawle, który przestał mnie słyszeć. Siedziałyśmy długo przy stole, a łzy same płynęły mi po policzkach.
– Córciu… czasem trzeba wybrać siebie – powiedziała cicho mama. – Nawet jeśli to boli.
Przez kolejne dni próbowałam dojść do siebie. Paweł dzwonił raz po raz, pisał wiadomości: „Wróć”, „Przesadzasz”, „Nie rób scen”. Ale ja nie miałam siły rozmawiać. Czułam się zdradzona przez najbliższą osobę.
Wieczorami leżałam na kanapie w dziecięcym pokoju i zastanawiałam się: gdzie popełniłam błąd? Czy powinnam była głośniej walczyć o swoje zdanie? Czy to ja jestem problemem?
Po tygodniu Paweł przyszedł do mamy. Stał w progu z bukietem tulipanów i smutnym wzrokiem.
– Ola… wróć do domu. Przepraszam – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego długo.
– Paweł… dom to nie tylko ściany i kredyt. Dom to miejsce, gdzie ktoś cię widzi i słyszy. Ja tam tego nie mam.
Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach strach.
– Spróbuję to zmienić – wyszeptał.
Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam już, że muszę zawalczyć o siebie – nawet jeśli oznacza to samotność.
Dziś mija miesiąc od tamtej nocy. Nadal mieszkam u mamy. Paweł próbuje naprawić nasze relacje, ale ja już wiem jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie odebrać głosu.
Czasem patrzę przez okno na szare bloki Pragi i myślę: ile kobiet codziennie przeżywa to samo? Ile z nas godzi się na bycie niewidzialną dla tych, których kochamy najbardziej?
Czy naprawdę trzeba uciec, żeby ktoś nas w końcu zobaczył?