Kiedy Teściowie Stają Się Wrogami: Historia O Tym, Jak Rodzina Może Rozpaść Się Przez Dumę i Niedopowiedzenia

– Nie będziesz mi mówić, jak mam wychowywać własną córkę! – krzyknęła pani Teresa, matka Pawła, trzaskając filiżanką o stół tak mocno, że kawa rozlała się na obrus. Siedziałam naprzeciwko niej, z zaciśniętymi dłońmi na kolanach, próbując nie wybuchnąć płaczem. Marta, moja córka, patrzyła na mnie błagalnie, jakby chciała powiedzieć: „Mamo, proszę, nie pogarszaj tego”.

To miał być zwykły niedzielny obiad. Nasza pierwsza wspólna kolacja po ślubie Marty i Pawła. Zawsze wyobrażałam sobie, że kiedy moja córka wyjdzie za mąż, będziemy jedną wielką rodziną – śmiejącą się przy stole, wspierającą się w trudnych chwilach. Tymczasem już po godzinie atmosfera była tak gęsta, że można by ją kroić nożem.

Wszystko zaczęło się od drobiazgów. Teresa nie mogła znieść, że Marta nie gotuje zupy pomidorowej „tak jak trzeba”. Pan Andrzej, jej mąż, rzucał kąśliwe uwagi o tym, że „dzisiejsze dziewczyny to tylko kariera w głowie mają”. Paweł siedział cicho, jakby chciał zniknąć. A ja? Czułam się jak intruz we własnym domu.

Po tamtym obiedzie Marta zadzwoniła do mnie wieczorem.
– Mamo, oni są tacy… inni. Paweł mówi, żebym się nie przejmowała, ale ja już nie wiem, co robić.
– Kochanie, to minie. Musimy być cierpliwi – próbowałam ją pocieszyć, choć sama w to nie wierzyłam.

Z tygodnia na tydzień było coraz gorzej. Teresa zaczęła dzwonić do Marty codziennie. Najpierw pytała o zdrowie Pawła, potem coraz częściej krytykowała jej wybory: „Po co ci ta praca? Paweł zarabia wystarczająco. Zajmij się domem”.

Pewnego dnia Marta przyszła do mnie zapłakana.
– Mamo, ona powiedziała, że jestem złą żoną. Że przez mnie Paweł jest smutny i zmęczony.
Przytuliłam ją mocno.
– Nie słuchaj jej. Jesteś cudowna. Paweł cię kocha.
Ale w głębi duszy czułam narastającą złość. Dlaczego oni nie mogą zaakceptować mojej córki takiej, jaka jest?

Wkrótce zaczęły się kłótnie między mną a Teresą. Najpierw przez telefon – o to, kto ma organizować święta, gdzie będą chrzciny wnuka (którego jeszcze nawet nie było!), czyje pierogi są lepsze. Potem już przy każdej okazji: na imieninach u cioci Krysi, na zakupach w Biedronce, nawet na cmentarzu przy grobie dziadka.

Mój mąż Janek próbował łagodzić sytuację.
– Daj spokój, Haniu. Może Teresa po prostu boi się stracić syna?
Ale ja czułam się coraz bardziej osaczona i upokorzona. Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Marta zamknęła się w sobie. Paweł coraz częściej nocował u rodziców.

Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie Andrzej.
– Pani Hanno, może byśmy usiedli i porozmawiali jak dorośli? Bo to już robi się śmieszne.
Zgodziłam się. Spotkaliśmy się w kawiarni na rynku. Przyszedł sam.
– Wie pani… Teresa zawsze była nadopiekuńcza wobec Pawła. A teraz boi się, że go straci przez Martę. Może gdyby pani trochę odpuściła…
Poczułam ukłucie w sercu.
– Ja? To pani Teresa nie daje nam żyć!
Rozeszliśmy się bez porozumienia.

Wkrótce konflikt wybuchł z nową siłą. Na Wielkanoc Paweł i Marta mieli przyjść do nas na śniadanie. W ostatniej chwili zadzwonił Paweł:
– Mamo… Przepraszam, ale zostajemy u moich rodziców. Mama źle się czuje.
Marta płakała całą noc. Ja też.

W końcu doszło do tego, że przestaliśmy się widywać prawie wcale. Marta i Paweł zamknęli się w swoim świecie. Teresa rozpowiadała po rodzinie niestworzone historie o tym, jak źle traktujemy jej syna i wnuka (który już się urodził). Ja czułam się coraz bardziej samotna i bezradna.

Któregoś dnia spotkałam Martę przypadkiem na ulicy. Była blada i smutna.
– Mamo… Ja już nie mam siły walczyć. Może lepiej będzie, jak po prostu damy im spokój?
Przytuliłam ją i płakałyśmy razem na środku chodnika.

Dziś minęły dwa lata od ślubu Marty i Pawła. Nasze rodziny są jak dwa obce światy. Czasem pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę miłość do dziecka może sprawić tyle bólu?

Może ktoś z was miał podobnie? Czy da się jeszcze naprawić to wszystko? A może czasem trzeba po prostu odpuścić?