Kiedy własna córka wyrzuca cię z domu: Historia Marii z Nowego Sącza, która rozdziera serca matek
— Wyjdź! — krzyknęła Kasia, a jej głos odbił się echem od ścian naszego salonu. Stałam w progu, trzymając w rękach kubek z zimną już herbatą. Moja córka patrzyła na mnie z takim gniewem, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. — Mamo, nie rozumiesz? Nie chcę cię tu więcej! — dodała, a jej oczy zaszkliły się łzami.
To był zwykły wieczór. Miałyśmy obejrzeć razem serial, jak co środę. Ale wystarczyło jedno nieostrożne słowo o jej partnerze, Tomku, by wszystko się rozpadło. — Kasia, on cię nie szanuje — powiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie w głosie. — Zawsze go krytykujesz! Nigdy nie byłaś po mojej stronie! — wybuchła. I wtedy padły te słowa, które rozdarły moje serce na pół.
Nie pamiętam, jak wyszłam z domu. Pamiętam tylko zimny wiatr na twarzy i ciężar walizki w dłoni. Siedziałam potem na ławce przed blokiem, patrząc na światła w oknach sąsiadów. Przez lata ten dom był moim schronieniem. Budowałyśmy go razem z mężem, potem same z Kasią po jego śmierci. Każda ściana znała nasze śmiechy i łzy. Teraz zostałam sama.
W głowie kłębiły mi się wspomnienia. Kasia była trudnym dzieckiem. Po śmierci ojca zamknęła się w sobie. Próbowałam do niej dotrzeć — rozmowami, czułością, czasem surowością. Często się kłóciłyśmy. O szkołę, o koleżanki, o jej wybory. Ale zawsze wierzyłam, że robię to dla jej dobra.
Zadzwoniłam do siostry, Ewy. — Maria? Co się stało? — zapytała zaniepokojona. — Kasia… wyrzuciła mnie z domu — wyszeptałam. Po drugiej stronie zapadła cisza. — Przyjedź do mnie — powiedziała w końcu.
U Ewy było cicho i chłodno. Siedziałyśmy przy stole, piłyśmy herbatę. — Może powinnaś dać jej czas? — zapytała siostra. — Ale ja nie rozumiem… Gdzie popełniłam błąd? Przecież chciałam dobrze! — łzy spływały mi po policzkach.
Przez kolejne dni dzwoniłam do Kasi. Bez odpowiedzi. Pisałam wiadomości: „Kasiu, proszę, porozmawiajmy”. Cisza. Zaczęłam analizować każdy moment naszego wspólnego życia. Przypominałam sobie jej pierwsze złamane serce, kiedy płakała w moich ramionach. Przypominałam sobie też te chwile, gdy zamykała się w pokoju i nie chciała ze mną rozmawiać.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię. — Pani Mario, co się stało? Nie widuję pani ostatnio… — zapytała z troską. Opowiedziałam jej wszystko. Pokiwała głową ze zrozumieniem. — Wie pani, moja Basia też kiedyś wyrzuciła mnie z domu. Potem wróciła z płaczem… Dzieci czasem muszą dorosnąć przez ból.
Wieczorami nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i zadawałam sobie pytania: Czy byłam zbyt surowa? Czy za bardzo ingerowałam w jej życie? Czy powinnam była pozwolić jej popełniać własne błędy?
Po tygodniu dostałam od Kasi wiadomość: „Mamo, muszę być sama. Nie dzwoń na razie”. Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Przynajmniej żyje, myślałam.
Ewa próbowała mnie pocieszać: — Daj jej czas. Może musi poczuć brak matki, żeby docenić twoją obecność.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura, Ania, zapytała: — Coś się stało? Wyglądasz na przygnębioną. Opowiedziałam jej wszystko. — Moja mama też zawsze się wtrącała… Czasem chciałabym, żeby po prostu mnie przytuliła i powiedziała: „Jestem z ciebie dumna”.
Te słowa uderzyły mnie jak grom z jasnego nieba. Czy ja kiedykolwiek powiedziałam Kasi, że jestem z niej dumna?
Zaczęłam pisać listy do córki. Nie wysyłałam ich — bałam się reakcji. Pisałam o tym, jak bardzo ją kocham, jak bardzo mi jej brakuje i jak bardzo żałuję wszystkich słów wypowiedzianych w gniewie.
Minął miesiąc. Pewnego popołudnia usłyszałam dzwonek do drzwi u Ewy. Stała tam Kasia. Miała podkrążone oczy i wyglądała na zmęczoną.
— Mamo… możemy porozmawiać? — zapytała cicho.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole.
— Przepraszam cię… Nie powinnam była tak krzyczeć… Ale czuję się przez ciebie ciągle oceniana… Chciałabym, żebyś po prostu mnie zaakceptowała taką, jaka jestem… Nawet jeśli popełniam błędy… — mówiła przez łzy.
Objęłam ją mocno.
— Kasiu… Ja tylko chciałam cię chronić… Ale chyba zapomniałam, że jesteś już dorosła…
Płakałyśmy razem długo.
Dziś mieszkam u Ewy. Kasia wróciła do siebie i powoli odbudowujemy naszą relację. Czasem dzwoni wieczorem i pyta: „Mamo, jak się czujesz?”. Ja odpowiadam: „Jestem z ciebie dumna”.
Często myślę o tym wszystkim i pytam siebie: Czy można być dobrą matką i jednocześnie pozwolić dziecku odejść własną drogą? Czy wybaczenie naprawdę leczy rany? Co wy o tym myślicie?