Matka, która usłyszała krzyk: Co naprawdę wydarzyło się w domu mojego byłego męża?
– Mamo! – ten krzyk przeszył mnie na wskroś, jakby ktoś wbijał mi szpilki prosto w serce. Stałam na klatce schodowej bloku na warszawskim Ursynowie, z kluczami w dłoni, gotowa zapukać do drzwi mojego byłego męża. Zawsze odbierałam naszą córkę, Zosię, punktualnie o siedemnastej. Ale tego dnia coś było inaczej. Drzwi były lekko uchylone, a zza nich dobiegł mnie ten przerażający dźwięk.
Wpadłam do środka jak burza. W salonie zobaczyłam Zosię skuloną na podłodze, łzy spływały jej po policzkach. Nad nią stała Agnieszka – nowa żona mojego byłego męża, Piotra – z miotłą w ręku. Jej twarz była czerwona ze złości.
– Co ty robisz?! – wrzasnęłam, rzucając się w stronę córki. Agnieszka cofnęła się o krok, ale nie wypuściła miotły z rąk.
– To nie tak, Nora! – zaczęła się tłumaczyć, ale ja już klęczałam przy Zosi.
– Kochanie, co się stało? – spytałam drżącym głosem.
Zosia wtuliła się we mnie i przez łzy wyszeptała: – Ona mnie uderzyła…
Poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Spojrzałam na Agnieszkę – jej oczy były zimne, pełne pogardy.
– Przestań robić sceny! – syknęła. – Zosia rozlała sok na dywan i nie chciała posprzątać. Chciałam ją tylko nastraszyć!
W tym momencie do mieszkania wszedł Piotr. Zobaczył naszą trójkę i od razu zaczął krzyczeć:
– Co tu się dzieje?! Nora, czemu jesteś w naszym domu?
– Twoja żona uderzyła naszą córkę! – wykrzyczałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Piotr spojrzał na Agnieszkę, potem na Zosię. Przez chwilę milczał, po czym powiedział:
– Nora, przesadzasz. Zosia zawsze była dramatyczna. Agnieszka nigdy by jej nie skrzywdziła.
Zosia zaczęła płakać jeszcze głośniej. Przytuliłam ją mocniej i spojrzałam Piotrowi prosto w oczy:
– Jeśli jeszcze raz coś takiego się powtórzy, zgłoszę to na policję.
Wyszłam z mieszkania z Zosią na rękach. Po drodze czułam spojrzenia sąsiadów. W windzie próbowałam uspokoić córkę, ale sama byłam roztrzęsiona.
W domu długo nie mogłyśmy dojść do siebie. Zosia nie chciała mówić o tym, co się wydarzyło. Przez kolejne dni była wycofana, bała się zostawać sama w pokoju. Kiedy zadzwonił Piotr, próbował mnie przekonać, że przesadzam:
– Nora, Zosia musi nauczyć się dyscypliny. Agnieszka jest dla niej dobra. Ty ją tylko rozpuszczasz.
Nie spałam po nocach. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy powinnam zgłosić to na policję? Czy ktoś mi uwierzy? Przecież Piotr zawsze był szanowanym prawnikiem, a Agnieszka – nauczycielką w podstawówce. Ja byłam tylko „tą byłą”, która wiecznie robi problemy.
Zaczęły się telefony ze szkoły: Zosia jest smutna, nie chce rozmawiać z rówieśnikami. Psycholog szkolny zaprosił mnie na rozmowę.
– Pani Noro, czy w domu dzieje się coś niepokojącego? – zapytała cicho pani psycholog.
Zawahałam się. Bałam się mówić prawdę. Ale widząc smutek w oczach córki, zdecydowałam się opowiedzieć wszystko.
– Proszę to zgłosić – powiedziała stanowczo psycholog. – Dzieci nie wymyślają takich rzeczy bez powodu.
Zgłosiłam sprawę na policję i do sądu rodzinnego. Rozpoczęło się piekło: przesłuchania, wizyty kuratora, plotki wśród znajomych i rodziny. Piotr groził mi odebraniem praw rodzicielskich:
– Chcesz zniszczyć moją rodzinę? Nigdy ci tego nie wybaczę!
Moja matka płakała przez telefon:
– Nora, czy musisz aż tak walczyć? Może to tylko nieporozumienie?
Ale ja wiedziałam jedno: muszę chronić moją córkę za wszelką cenę.
Przez miesiące żyłyśmy w napięciu. Zosia bała się spotkań z ojcem. Sąd zdecydował o zawieszeniu kontaktów do czasu wyjaśnienia sprawy. Agnieszka przysłała mi wiadomość:
– Nigdy ci tego nie zapomnę. Zniszczyłaś moje życie.
Ale ja wiedziałam swoje. Każdego wieczoru patrzyłam na Zosię i obiecywałam sobie: już nigdy nikt cię nie skrzywdzi.
Czasem zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy mogłam postąpić inaczej? Czy każda matka musi wybierać między prawdą a spokojem rodziny? Co wy byście zrobili na moim miejscu?