Mężczyzna, który zmieniał skarpetki pięć razy dziennie
– Znowu? – wyszeptałam, patrząc jak Sebastian po raz trzeci tego dnia wyciąga z szuflady kolejną parę świeżych skarpetek. Była dopiero dziesiąta rano. W kuchni unosił się zapach kawy i świeżo upieczonego chleba, ale atmosfera była gęsta jak nigdy.
– Tak, znowu – odpowiedział bez cienia emocji, jakby to było coś najnormalniejszego na świecie. – Przecież wiesz, że nie mogę inaczej.
Zacisnęłam dłonie na kubku, czując jak narasta we mnie frustracja. Jeszcze kilka lat temu śmialiśmy się z jego drobnych dziwactw. Wtedy wydawały mi się urocze – dbałość o czystość, porządek, pedantyczność. Ale teraz… Teraz to była obsesja, która zawładnęła całym naszym życiem.
Pamiętam dzień naszego ślubu. Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał Sebastiana za ramię i mówił: „Masz szczęście, chłopie”. Wtedy naprawdę wierzyłam, że będziemy szczęśliwi. Że razem pokonamy wszystko. Ale nikt nie przygotował mnie na to, jak codzienność potrafi zmienić człowieka.
– Sebastian, czy ty siebie słyszysz? – spytałam cicho, próbując nie podnieść głosu. – To już piąty raz w tym tygodniu, kiedy muszę prać tylko twoje skarpetki. Nie mam już siły.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ty nic nie rozumiesz. To nie jest takie proste. Gdybyś czuła to samo co ja…
– Ale ja nie czuję! – przerwałam mu gwałtownie. – Ja chcę normalnie żyć! Chcę móc usiąść na kanapie bez strachu, że zaraz będziesz ją odkurzał! Chcę…
Głos mi się załamał. Poczułam łzy pod powiekami. Sebastian odwrócił wzrok i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moją bezsilnością.
Przez kolejne godziny chodziłam po mieszkaniu jak cień. Próbowałam zająć się pracą, ale myśli wciąż wracały do naszej rozmowy. Zastanawiałam się, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy Sebastian stracił pracę w banku? Pamiętam jego roztrzęsienie, bezsenne noce i coraz dziwniejsze rytuały. Najpierw było mycie rąk co godzinę, potem układanie rzeczy według kolorów… Aż w końcu doszło do tych nieszczęsnych skarpetek.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Nicoleńko, wszystko w porządku? – zapytała swoim ciepłym głosem.
Chciałam powiedzieć „tak”, ale słowa utknęły mi w gardle.
– Nie wiem już, mamo… Sebastian… On chyba potrzebuje pomocy.
Mama westchnęła ciężko.
– Może powinniście porozmawiać z kimś? Psychologiem? To nie jest twoja wina.
Wiedziałam o tym. Ale poczucie winy i tak mnie przygniatało. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była wcześniej reagować?
Noc była długa i bezsenna. Sebastian spał na kanapie – nie chciał „przenosić zarazków” do naszej sypialni. Słyszałam jak wstaje co kilka godzin i idzie do łazienki. Rano znalazłam w koszu kolejne dwie pary skarpetek.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura, Ania, zauważyła moje podkrążone oczy.
– Coś się stało? – zapytała delikatnie.
– Mąż… Ma obsesję na punkcie czystości. To mnie wykańcza – przyznałam szeptem.
Ania pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Mój brat miał podobnie po rozwodzie rodziców. Pomogła mu terapia. Może spróbujecie?
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Sebastian, musimy pogadać – zaczęłam stanowczo.
Siedział przy stole, układając swoje skarpetki według wzoru i koloru.
– Nie chcę rozmawiać – mruknął.
– Ale ja muszę! Nie dam rady tak żyć! Kocham cię, ale twoje zachowanie mnie niszczy! – głos mi drżał, ale nie zamierzałam się poddać.
Sebastian spojrzał na mnie z bólem w oczach.
– Ty naprawdę myślisz, że ja tego chcę? Że lubię być więźniem własnych myśli?
Zamilkliśmy oboje. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim nie tylko mężczyznę z obsesją, ale kogoś zagubionego i przerażonego własnym umysłem.
Zadzwoniliśmy do psychologa. Pierwsza wizyta była trudna – Sebastian milczał przez większość czasu, a ja płakałam. Ale potem powoli zaczęliśmy rozmawiać. O lękach Sebastiana, o mojej frustracji, o tym jak bardzo oboje tęsknimy za normalnością.
Nie było łatwo. Były dni lepsze i gorsze. Czasem Sebastian wracał do starych nawyków, czasem udawało mu się wytrzymać cały dzień w jednej parze skarpetek. Ja uczyłam się cierpliwości i wyrozumiałości, choć często miałam ochotę rzucić wszystko i uciec.
Najtrudniejsze były rozmowy z rodziną Sebastiana. Jego matka uważała, że przesadzam.
– Mój syn zawsze był porządny! Lepiej mieć czysto niż syf w domu! – powtarzała z uporem.
Ale ja wiedziałam swoje. To nie była już dbałość o porządek – to była choroba.
Pewnego dnia Sebastian wrócił z terapii zamyślony.
– Nicole… Może powinniśmy zrobić sobie przerwę? Może wtedy będzie ci łatwiej?
Zamarłam ze strachu. Przerwa? Czy to znaczy koniec?
– Nie chcę cię zostawiać – wyszeptałam drżącym głosem.
– Ale ja nie chcę cię krzywdzić – odpowiedział cicho.
Przez kilka tygodni mieszkaliśmy osobno. Tęskniłam za nim każdego dnia, ale też czułam ulgę. Miałam czas dla siebie, mogłam oddychać pełną piersią bez strachu przed kolejną awanturą o brudne buty czy źle powieszone ręczniki.
W końcu Sebastian zadzwonił.
– Chciałbym spróbować jeszcze raz – powiedział niepewnie. – Jestem gotów walczyć o nas.
Wrócił do domu z nową energią i determinacją. Terapia trwała dalej, ale już razem stawialiśmy czoła problemom. Były łzy, były kłótnie, ale też coraz więcej śmiechu i bliskości.
Dziś wiem jedno: miłość to nie bajka o księżniczce i księciu na białym koniu. To codzienna walka o siebie nawzajem – nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone.
Czasem patrzę na Sebastiana i zastanawiam się: czy można pokochać kogoś jeszcze mocniej właśnie przez jego słabości? Czy wy też mieliście w życiu momenty, gdy musieliście walczyć o bliskich bardziej niż o siebie samych?