Między ciszą a krzykiem: Historia Weroniki

— Wszystko zdążyłaś — nie wytrzymała babcia Zosia, witając mamę z wnuczką przy furtce. — Nauczyłaś się, wyszłaś za mąż, urodziłaś, rozwiodłaś. U was, młodych, wszystko na odwrót.

Miałam wtedy trzy lata i pamiętam tylko zapach kurzu na starym dywanie w pokoju babci. Mama ścisnęła mnie mocniej za rękę, jakby chciała mnie ochronić przed słowami, które padały z ust babci. Nie wiedziałam jeszcze, co znaczy „rozwód”, ale czułam, że coś się skończyło.

Przez następne lata żyłam wśród niedopowiedzeń. Mama nigdy nie mówiła o tacie. Kiedy pytałam, spuszczała wzrok i zaczynała sprzątać albo wychodziła do ogrodu. — To nie twoja sprawa, Weroniko — powtarzała cicho. — Lepiej się ucz, żebyś miała lepsze życie.

Wieś była mała i wszyscy wszystko wiedzieli, albo przynajmniej tak im się wydawało. Dzieci w szkole szeptały za moimi plecami: „To ta bez ojca”. Nauczycielka patrzyła na mnie z litością, a sąsiadki komentowały pod płotem: — Młoda była, głupia była, a teraz wróciła z dzieckiem.

Czasem słyszałam, jak babcia rozmawia z mamą w kuchni. — Po co wracałaś? — pytała szeptem. — Tu cię nikt nie będzie żałował. A dziecko? Co ono winne?

Mama milczała. Ja też nauczyłam się milczeć.

Mijały lata. Tata nie dzwonił, nie pisał. W mojej pamięci pozostał tylko jako cień — mężczyzna o ciemnych oczach, który kiedyś podniósł mnie do góry i rozśmieszył do łez. Potem zniknął.

Gdy miałam dziesięć lat, zaczęłam zadawać trudniejsze pytania. — Mamo, dlaczego tata odszedł? Czy zrobiłam coś złego? — zapytałam pewnego wieczoru, gdy siedziałyśmy przy stole i mama łatała moje spodnie.

Zatrzymała igłę w połowie szwu i spojrzała na mnie tak smutno, że aż zabolało mnie serce.
— To nie twoja wina, Weroniko — powiedziała cicho. — Dorośli czasem robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją.

Ale ja chciałam zrozumieć. Chciałam wiedzieć, dlaczego moje życie wygląda inaczej niż życie koleżanek z klasy. Dlaczego nie mam taty na przedstawieniach szkolnych? Dlaczego nikt nie mówi mi prawdy?

W gimnazjum zaczęłam buntować się przeciwko wszystkiemu. Przynosiłam do domu złe oceny, zamykałam się w pokoju i słuchałam głośnej muzyki. Mama płakała po nocach, myśląc, że nie słyszę. Babcia Zosia coraz częściej powtarzała: — Widzisz? Bez ojca to dziecko dziczeje.

Pewnego dnia znalazłam w szufladzie mamy stare zdjęcie. Byli na nim razem: młodzi, uśmiechnięci, trzymali się za ręce na tle miejskiego parku. Z tyłu zdjęcia ktoś napisał: „Na zawsze razem — 1997”.

Poczułam gniew i żal jednocześnie. Jak to możliwe, że coś tak pięknego mogło się tak szybko skończyć?

Zebrałam się na odwagę i poszłam do mamy z tym zdjęciem.
— Powiedz mi prawdę — poprosiłam drżącym głosem. — Chcę wiedzieć.

Mama długo milczała. W końcu usiadła obok mnie na łóżku.
— Twój tata… był dobrym człowiekiem — zaczęła powoli. — Ale życie nas przerosło. Byliśmy młodzi, naiwni. Myśleliśmy, że miłość wystarczy na wszystko.

— Ale co się stało? — nalegałam.

Mama spuściła wzrok.
— Twój tata chciał zostać w mieście. Ja tęskniłam za domem, za wsią, za rodziną. On miał swoje marzenia, ja swoje lęki. Zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o pieniądze, o przyszłość, o ciebie… W końcu każde z nas poszło swoją drogą.

Nie powiedziała mi nic więcej. Nie powiedziała o zdradzie ani o wielkiej kłótni. Tylko tyle: „życie nas przerosło”.

Przez długi czas czułam pustkę. Zastanawiałam się, czy gdybym była innym dzieckiem — grzeczniejszym, cichszym — tata by został? Czy można było coś naprawić?

W liceum poznałam Michała. Był inny niż wszyscy chłopcy z naszej wsi: czytał książki, grał na gitarze i potrafił słuchać. Opowiedziałam mu swoją historię pewnego letniego wieczoru nad rzeką.
— Myślisz czasem o nim? — zapytał cicho.
— Codziennie — odpowiedziałam bez wahania.

Michał ujął moją dłoń.
— Może kiedyś go odnajdziesz?

Nie wiedziałam, czy tego chcę. Bałam się prawdy bardziej niż niewiedzy.

Po maturze wyjechałam do miasta na studia. Mama została sama z babcią Zosią na wsi. Czułam wyrzuty sumienia, ale musiałam spróbować żyć inaczej niż one.

W mieście wszystko było nowe: ludzie nie pytali o rodzinę, nikt nie patrzył na mnie jak na dziwadło. Ale samotność wracała wieczorami, gdy patrzyłam przez okno na światła bloków i myślałam o tym, czego nigdy nie dostałam od ojca.

Pewnego dnia zadzwonił telefon.
— Weroniko? Tu tata…

Serce mi stanęło. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
— Skąd masz mój numer? — zapytałam w końcu szeptem.
— Od twojej mamy… Przepraszam, że tak późno…

Rozmawialiśmy długo. Tata opowiadał o swoim życiu w mieście, o pracy, o nowej rodzinie. Pytał o mnie ostrożnie, jakby bał się usłyszeć prawdę.
— Czy możesz mi wybaczyć? — zapytał na końcu.

Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się wszystkie lata samotności i pytań bez odpowiedzi.
— Nie wiem… Muszę to przemyśleć — wyszeptałam i rozłączyłam się.

Dziś mam dwadzieścia dwa lata i nadal szukam odpowiedzi na pytania z dzieciństwa. Czy można wybaczyć przeszłość? Czy da się odbudować coś, czego nigdy naprawdę nie było?

Czasem patrzę w lustro i widzę w sobie trochę mamy i trochę taty. Może to wystarczy? Może najważniejsze jest to, co sami zbudujemy ze swoich ran?

Czy wy też czasem czujecie się zagubieni między ciszą a krzykiem własnych wspomnień?