Między młotem a kowadłem: Życie z teściową, która rządzi wszystkim

— Nie ruszaj tych filiżanek! — głos babci rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Zamarłam z filiżanką w ręce, czując, jak krew napływa mi do policzków. To już trzeci raz tego ranka. Wczoraj była awantura o firanki, przedwczoraj o to, że źle poukładałam ręczniki. Każdy dzień w tym mieszkaniu zaczyna się i kończy od jej upomnień.

Mam na imię Marta. Mam trzydzieści dwa lata i od dwóch lat mieszkam z mężem, Pawłem, oraz jego babcią, panią Janiną. Kiedy wprowadzaliśmy się tutaj po ślubie, wydawało mi się, że to tylko na chwilę — do czasu aż uzbieramy na własne mieszkanie. Minęły dwa lata, a ja czuję się tu coraz bardziej jak intruz. To nie jest dom, to muzeum wspomnień babci, gdzie każda rzecz ma swoje miejsce i swoją historię. Nawet powietrze wydaje się tu cięższe.

— Przecież tylko chciałam umyć te filiżanki — próbuję się tłumaczyć, ale babcia już odwraca się na pięcie i wychodzi z kuchni, mrucząc coś pod nosem o „dzisiejszych kobietach”. Czuję łzy pod powiekami. Odkładam filiżankę na miejsce, dokładnie tam, gdzie stała.

Wieczorem próbuję porozmawiać z Pawłem.

— Paweł, nie mogę tak dłużej. Twoja babcia traktuje mnie jak powietrze albo gorzej — jak złodzieja w jej własnym domu! — mówię cicho, żeby nie słyszała nas zza ściany.

Paweł wzdycha ciężko i patrzy na mnie tym swoim zmęczonym wzrokiem.

— Marta, ona jest już stara. Musisz być bardziej wyrozumiała. To jej mieszkanie…

— Ale my tu też mieszkamy! — przerywam mu z rozpaczą. — Nie mogę nawet przestawić krzesła bez jej zgody! Nawet nasze rzeczy muszą być schowane w szafie, bo „psują wystrój”!

Paweł milczy. Wiem, że nie chce się kłócić z babcią. Ona go wychowała po śmierci jego rodziców. Rozumiem to, ale czy ja muszę być ofiarą tej sytuacji?

Następnego dnia rano słyszę trzask drzwi od łazienki.

— Ile można siedzieć w łazience?! — babcia krzyczy przez drzwi. — Kiedyś ludzie myli się raz w tygodniu i żyli!

Wychodzę z łazienki ze spuszczoną głową. Czuję się jak nastolatka w internacie, a nie dorosła kobieta we własnym domu.

Wieczorem dzwonię do mojej mamy.

— Mamo, ja już nie wytrzymuję…

— Kochanie, musicie się wyprowadzić. To nie jest normalne — mówi stanowczo mama. — Paweł musi to zrozumieć.

Ale Paweł nie rozumie. Kiedy próbuję poruszyć temat wyprowadzki, on tylko wzrusza ramionami.

— Nie stać nas teraz na wynajem. Poza tym babcia jest już słaba…

A ja? Czy ja też nie jestem słaba? Czy moje potrzeby się nie liczą?

Pewnego dnia wracam z pracy wcześniej niż zwykle. Wchodzę do kuchni i widzę babcię przeglądającą moje rzeczy.

— Co pani robi?! — pytam zszokowana.

— Szukałam ściereczki. Twoje rzeczy zajmują pół szafki! — odpowiada bez cienia skruchy.

Czuję, jak narasta we mnie gniew.

— To też mój dom! — mówię głośniej niż zamierzałam.

Babcia patrzy na mnie z pogardą.

— Twój dom? To mieszkanie mojego syna! Ty tu tylko mieszkasz!

Te słowa bolą bardziej niż cokolwiek innego. Wiem, że dla niej zawsze będę tylko „tą obcą”.

Wieczorem wybucham płaczem przy Pawle.

— Albo coś zmienimy, albo ja się wyprowadzam! — krzyczę przez łzy.

Paweł jest zszokowany moją reakcją. Chyba pierwszy raz widzi mnie taką roztrzęsioną.

— Daj mi trochę czasu… — mówi cicho.

Ale czasu już nie mam. Każdy dzień tutaj to walka o oddech, o kawałek przestrzeni dla siebie. Nawet nasze małżeństwo zaczyna przez to cierpieć. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać o czymś innym niż babcia i mieszkanie.

Kilka dni później Paweł wraca do domu z wiadomością:

— Znalazłem kawalerkę do wynajęcia. Może spróbujemy…

Czuję ulgę i strach jednocześnie. Co będzie z babcią? Czy Paweł będzie miał do mnie żal? Czy nasze małżeństwo to przetrwa?

Pakujemy rzeczy w milczeniu. Babcia nawet nie wychodzi z pokoju się pożegnać. Kiedy zamykam za sobą drzwi tego mieszkania, czuję się wolna… ale też winna.

Czy naprawdę miałam prawo postawić siebie na pierwszym miejscu? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie? Czasem zastanawiam się, czy można być szczęśliwym bez poczucia winy wobec tych, których zostawiamy za sobą.