Między sercem a rozsądkiem: Historia Weroniki i rodzinnych podziałów
– Naprawdę to zrobiłaś? – głos mojej córki, Marty, drżał z niedowierzania i gniewu. Stała w moim przedpokoju, zaciśnięte pięści, oczy pełne łez. – Rozdzielasz moje dzieci, mamo. Jak możesz?
W tamtej chwili poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie dudniło mi jedno pytanie: czy naprawdę zrobiłam coś złego?
Od lat żyję sama w naszym starym mieszkaniu na Pradze. Mąż odszedł dawno temu, a ja zostałam z Martą, która szybko wyfrunęła z domu. Ułożyła sobie życie z Pawłem, mają dwie córki: starszą Olę i młodszą Zosię. Ola zawsze była mi bliższa – może dlatego, że jako pierwsza wnuczka spędzała u mnie każde wakacje, razem piekłyśmy szarlotki, uczyłam ją szyć i opowiadałam historie z mojego dzieciństwa. Zosia… Zosia była inna. Cicha, zamknięta w sobie, zawsze gdzieś na uboczu. Nigdy nie potrafiłam do niej dotrzeć.
Kiedy Ola dostała się na studia za granicą, byłam dumna jak paw. Wysyłałam jej paczki z piernikami i ciepłymi skarpetami na zimę. Pisałyśmy do siebie długie maile. Wiedziałam, że chce wrócić do Polski po studiach – mówiła mi o tym nie raz. I wtedy podjęłam decyzję: przepiszę na nią mieszkanie. Niech ma gdzie wrócić, niech nie zaczyna od zera.
Powiedziałam o tym Marcie i Pawłowi podczas niedzielnego obiadu. Myślałam, że się ucieszą.
– A Zosia? – zapytała Marta cicho.
– Zosia… Zosia nigdy nie była ze mną blisko – odpowiedziałam szczerze. – Poza tym ona nie chce mieszkać w Warszawie. Zawsze mówiła, że wyjedzie do Krakowa albo za granicę.
Wtedy zobaczyłam w oczach Marty coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej: rozczarowanie i żal.
– Rozdzielasz moje córki – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Zawsze faworyzowałaś Olę. Myślisz, że Zosia tego nie widzi? Że ja tego nie widzę?
Od tamtej pory Marta przestała do mnie dzwonić. Przestała przychodzić z dziewczynkami na herbatę w sobotnie popołudnia. Ola pisała mi wiadomości z zagranicy, pytała, jak się czuję, ale czułam w jej słowach niepokój.
Zosia… Zosia milczała. Nie odezwała się ani razu.
Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście popełniłam błąd? Może powinnam była podzielić mieszkanie między obie wnuczki? Ale jak? Przecież to tylko dwa pokoje z kuchnią! Jak miałabym to zrobić?
Pewnego wieczoru zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Zosię.
– Mogę wejść? – zapytała cicho.
Skinęłam głową i zaprosiłam ją do kuchni. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole.
– Babciu… – zaczęła niepewnie. – Chciałam ci powiedzieć, że… ja nie chcę tego mieszkania. Nigdy go nie chciałam. Ale boli mnie to, że zawsze byłam dla ciebie obca.
Zacisnęłam dłonie na filiżance herbaty.
– Zosiu… Ja…
– Wiem, że Ola jest twoją ulubienicą – przerwała mi. – Ale ja też jestem twoją wnuczką. Może nie taką, jakiej chciałaś, ale jestem.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Przepraszam cię, kochanie – wyszeptałam. – Może za bardzo skupiłam się na Oli, bo była taka otwarta… A ty zawsze byłaś taka cicha…
Zosia spojrzała na mnie uważnie.
– Może powinnaś spróbować mnie poznać – powiedziała cicho.
Po jej wyjściu długo siedziałam w pustej kuchni. Wspominałam wszystkie chwile spędzone z Olą i te nieliczne z Zosią. Przypomniało mi się, jak kiedyś próbowałam nauczyć ją robić na drutach, ale szybko się poddała i uciekła do swojego pokoju. Wtedy pomyślałam: „Nie chce ze mną być”. Teraz widzę, że to ja nie próbowałam wystarczająco mocno.
Minęły tygodnie w ciszy i samotności. Marta nie odbierała telefonów. Ola pisała coraz rzadziej. Zosia przysłała mi kartkę na imieniny: „Babciu, życzę Ci zdrowia i spokoju” – nic więcej.
Któregoś dnia zadzwonił Paweł.
– Weroniko – zaczął ostrożnie – Marta jest na ciebie bardzo zła. Ale ja rozumiem twoją decyzję. Chciałem tylko powiedzieć… Nie trać kontaktu z dziewczynkami. One cię potrzebują, nawet jeśli tego nie pokazują.
Po tej rozmowie długo myślałam o tym, co powiedział Paweł. Czy naprawdę Ola i Zosia mnie potrzebują? Czy ja jeszcze mogę coś naprawić?
Zaczęłam pisać listy do obu wnuczek. Do Oli pisałam o codzienności: o kwiatach na balkonie, o sąsiadce z naprzeciwka, która znów zgubiła kota. Do Zosi pisałam o sobie: o tym, jak trudno mi było być matką samotnie wychowującą Martę; o tym, jak bardzo bałam się samotności po śmierci męża; o tym, jak bardzo chciałabym ją poznać naprawdę.
Odpisały obie.
Ola napisała: „Babciu, dziękuję za wszystko. Wrócę do Polski po studiach i zamieszkam u Ciebie choćby przez chwilę”.
Zosia napisała: „Babciu, może pójdziemy razem na spacer? Chciałabym Ci pokazać mój świat”.
Spotkałyśmy się w parku Skaryszewskim. Siedziałyśmy na ławce i patrzyłyśmy na dzieci bawiące się na placu zabaw.
– Babciu – zaczęła Zosia – wiem, że nie jestem taka jak Ola. Ale mam swoje marzenia i plany. Chciałabym kiedyś zamieszkać w Krakowie i pracować w teatrze.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Chciałabym cię tam odwiedzić – powiedziałam szczerze.
Zosia uśmiechnęła się po raz pierwszy od dawna.
Marta zadzwoniła kilka dni później.
– Mamo… Może spotkamy się na kawie? Chciałabym porozmawiać o wszystkim jeszcze raz.
Spotkałyśmy się w małej kawiarni na Saskiej Kępie. Marta była zmęczona i smutna.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedziała cicho. – Może za bardzo chciałam być sprawiedliwa wobec moich córek…
– Ja też przepraszam – odpowiedziałam szczerze. – Może powinnam była lepiej was słuchać.
Wyszłyśmy razem na ulicę i przez chwilę szłyśmy w milczeniu.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko dziedziczenie mieszkań czy pieniędzy. To przede wszystkim relacje, rozmowy i próby zrozumienia siebie nawzajem mimo różnic i błędów.
Czasem myślę: czy można kochać wszystkich tak samo? Czy każda miłość musi być równa? A może najważniejsze jest to, by próbować kochać najlepiej jak potrafimy?