Między Wyrzutami Sumienia a Koniecznością: Moja Walka o Godność Mamy

– Nie możesz jej tam oddać! – krzyknęła Anka, trzaskając drzwiami kuchennymi. – To nasza mama, do cholery!

Zacisnąłem pięści, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałem przy oknie, patrząc na szarą, listopadową ulicę naszego blokowiska na warszawskim Bródnie. Mama spała w swoim pokoju, oddychając ciężko przez otwarte usta. Od miesięcy nie przespałem jednej nocy w całości. Każdy jej kaszel, każdy jęk wyrywał mnie ze snu. Wstawałem, sprawdzałem, czy oddycha, czy nie trzeba zmienić pampersa, czy nie spadła z łóżka. Czułem się jak cień samego siebie.

– Anka, ja już nie daję rady – powiedziałem cicho. – Ty tu wpadasz raz na dwa tygodnie z zakupami i myślisz, że wszystko jest w porządku. Ale to ja tu jestem dzień w dzień. Ja słyszę jej płacz w nocy. Ja widzę, jak się dusi, jak zapomina kim jestem.

Anka spojrzała na mnie z pogardą. – To może oddajmy ją od razu do kostnicy? Może to by ci pasowało?

Zacisnąłem zęby. Zawsze była tą silniejszą, tą lepszą. Starsza siostra – wzór do naśladowania, a jednocześnie wieczna rywalka. Zawsze wiedziała lepiej. Ale teraz nie miała pojęcia, przez co przechodzę.

Mój młodszy brat, Tomek, jak zwykle milczał. Siedział przy stole, dłubiąc widelcem w talerzu z zimnym żurkiem. Od kiedy mama zaczęła chorować, zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż zwykle. Pracował na zmiany w magazynie i tłumaczył się zmęczeniem. Ale ja wiedziałem – po prostu bał się odpowiedzialności.

Mama miała nas późno – ja urodziłem się, gdy miała 38 lat. Była wtedy energiczną kobietą, pracowała jako pielęgniarka w szpitalu na Inflanckiej. Ojciec odszedł, gdy miałem sześć lat – nie wytrzymał presji życia rodzinnego i uciekł do innej kobiety pod Radomiem. Mama nigdy nie narzekała. Pracowała na dwa etaty, żebyśmy mieli co jeść i mogli jechać raz do roku nad morze.

Teraz patrzyłem na nią – drobną, pomarszczoną kobietę z pustym wzrokiem i czułem się jak zdrajca. Ale wiedziałem też, że jeśli czegoś nie zrobię, sam skończę w szpitalu psychiatrycznym.

– Może byś się w końcu odezwał? – zwróciłem się do Tomka.

Wzruszył ramionami. – Nie wiem… Ja… Może faktycznie dom opieki to nie jest taki zły pomysł? Przecież tam są lekarze, pielęgniarki…

Anka spojrzała na niego jakby był śmieciem.

– Ty też? Serio? Co za rodzina…

Wyszedłem z kuchni i zamknąłem się w łazience. Oparłem czoło o zimne kafelki i zacząłem płakać. Cicho, żeby nikt nie słyszał. Przypomniałem sobie mamę z czasów dzieciństwa – jak śpiewała „Sto lat” na moich urodzinach, jak tuliła mnie po koszmarnym śnie. Czy naprawdę zasłużyła na to, żeby ostatnie lata spędzić wśród obcych ludzi?

Ale potem przypomniałem sobie ostatnią noc: mama obudziła się o drugiej nad ranem i zaczęła krzyczeć, że ktoś chce ją zabić. Musiałem ją przytrzymać, bo próbowała wyskoczyć przez okno. Potem przez godzinę uspokajałem ją szeptem i głaskałem po głowie jak dziecko.

Wyszedłem z łazienki i zadzwoniłem do przychodni rodzinnej.

– Dzień dobry, chciałbym zapisać mamę do domu opieki…

Głos po drugiej stronie był uprzejmy, ale rzeczowy.

– Proszę przygotować dokumentację medyczną i zaświadczenie od lekarza rodzinnego. Mamy wolne miejsca w Otwocku i Piasecznie.

Zebrałem papiery i pojechałem obejrzeć oba ośrodki. W Otwocku pachniało środkami dezynfekującymi i gotowaną marchewką. Starsze panie siedziały przy oknie i patrzyły w dal bez wyrazu twarzy. W Piasecznie było trochę lepiej – jasne pokoje, ogród z ławeczkami. Ale czy to wystarczy?

Wieczorem wróciłem do domu i usiadłem przy łóżku mamy.

– Mamo…

Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

– Jurek? To ty?

Poczułem ukłucie w sercu.

– Tak, mamo… To ja.

– Gdzie jest twój tata? Powiedz mu, żeby wrócił…

Pogłaskałem ją po ręce.

– Tata już dawno odszedł, mamo…

Zamknęła oczy i zaczęła cicho płakać.

Następnego dnia Anka przyszła znowu.

– Nie pozwolę ci tego zrobić! – syknęła przez zaciśnięte zęby.

– To może ty się nią zajmij! – wybuchnąłem. – Zrezygnuj z pracy, przeprowadź się tutaj! Zobaczymy ile wytrzymasz!

Anka zamilkła. Wiedziałem, że nie może sobie na to pozwolić – miała dwójkę dzieci i kredyt na mieszkanie w Ursusie.

Tomek siedział w kącie i patrzył w podłogę.

– Może powinniśmy pogadać z mamą? – zaproponował cicho.

Popatrzyliśmy na niego jak na wariata.

– Ona już nie rozumie… – powiedziałem gorzko.

Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak śmietana. Każdy unikał każdego. Ja chodziłem do pracy na pół etatu i wracałem do domu z bólem głowy i żołądka. Anka przestała dzwonić. Tomek pojawiał się tylko wtedy, gdy trzeba było coś naprawić albo zawieźć mamę do lekarza.

W końcu nadszedł dzień przeprowadzki.

Spakowałem mamie kilka sukienek, zdjęcia rodzinne i jej ulubiony szal w kwiaty. W drodze do Piaseczna milczała, patrząc przez okno samochodu na mijające drzewa.

W domu opieki przywitała nas pielęgniarka o ciepłym uśmiechu.

– Dzień dobry pani Zofio! Proszę się nie martwić, tutaj będzie pani dobrze.

Mama spojrzała na mnie błagalnie.

– Jurek… zabierz mnie stąd…

Poczułem jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.

Przez pierwsze tygodnie odwiedzałem ją codziennie. Potem coraz rzadziej – praca, obowiązki… Za każdym razem czułem się coraz mniejszy wobec jej smutnych oczu.

Anka przestała ze mną rozmawiać na pół roku. Tomek wyjechał do Niemiec za pracą.

Czasem budzę się w nocy zlany potem i słyszę głos mamy: „Jurek… zabierz mnie stąd…”

Czy postąpiłem słusznie? Czy można kochać kogoś tak bardzo, że aż boli… a mimo to go zawieść? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?