Miłość na wagę obowiązku: Historia niewidzialnej córki
— Dlaczego to ja mam opiekować się chorą matką, skoro ukochany syn na to zasługuje? — wyszeptałam przez zaciśnięte zęby, patrząc na Wojtka, który właśnie zamykał za sobą drzwi. W jego oczach nie było ani cienia wstydu, ani poczucia winy. Tylko ta sama obojętność, którą widziałam u niego od lat.
Mama leżała w łóżku, jej oddech był płytki, a twarz wykrzywiona w grymasie bólu. Odkąd zachorowała na stwardnienie rozsiane, wszystko się zmieniło. Ale czy naprawdę? Może po prostu teraz nie mogła już ukrywać swojej bezradności i tego, że zawsze liczyła tylko na mnie.
W dzieciństwie byłam dla niej „wpadką”. Tak mówiła, gdy myślała, że nie słyszę. „Gdyby nie ty, mogłabym zrobić karierę”, powtarzała przy każdej okazji. Wojtek był jej oczkiem w głowie. Dostał wszystko: miłość, wsparcie, nawet samochód na osiemnaste urodziny. Ja? Ja miałam być cicho i nie przeszkadzać.
Pamiętam pewien wieczór sprzed lat. Miałam wtedy dwanaście lat i dostałam pierwszą piątkę z matematyki. Przyszłam do kuchni z zeszytem w ręku, dumna jak paw. Mama nawet nie spojrzała na mnie. „Cicho, Wojtek się uczy”, syknęła. A kiedy brat wrócił z podwórka z rozbitym kolanem, rzuciła wszystko i tuliła go przez godzinę.
Teraz, kiedy mama potrzebowała pomocy, Wojtek pojawiał się tylko wtedy, gdy trzeba było zrobić zakupy albo pochwalić się nowym awansem w pracy. „Nie mam czasu”, mówił, „praca mnie pochłania”. A ja? Ja rzuciłam wszystko — pracę w bibliotece, mieszkanie w Krakowie — i wróciłam do rodzinnego domu w Radomiu.
— Może byś chociaż raz został z mamą na noc? — zapytałam go pewnego wieczoru, gdy przyszedł z kolejną paczką leków.
— Przecież ty jesteś kobietą — odpowiedział bez mrugnięcia okiem. — Lepiej się do tego nadajesz.
Zacisnęłam pięści. Chciałam krzyczeć, wyć z bezsilności. Ale wiedziałam, że to nic nie da. Mama patrzyła na mnie tym swoim zmęczonym wzrokiem i szeptała: „Dobrze, że jesteś”. Ale nigdy nie powiedziała: „Dziękuję”.
Czasami siadałam przy jej łóżku i patrzyłam na jej wychudzoną twarz. Zastanawiałam się wtedy, czy kiedykolwiek mnie kochała. Czy byłam dla niej kimś więcej niż tylko obowiązkiem? Próbowałam sobie przypomnieć choć jeden moment czułości — bezskutecznie.
Pewnej nocy mama miała atak bólu. Siedziałam przy niej do rana, podając leki i chłodząc jej czoło mokrą ściereczką. Nad ranem zasnęłam na krześle. Obudził mnie głos Wojtka:
— Znowu śpisz przy niej? Przesadzasz. Ja bym tak nie mógł.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Może właśnie dlatego ona zawsze cię kochała bardziej — powiedziałam gorzko.
Wojtek wzruszył ramionami.
— Przestań się użalać nad sobą. Każdy ma swoje życie.
Chciałam mu odpowiedzieć coś kąśliwego, ale zabrakło mi sił. Wyszłam do ogrodu i rozpłakałam się jak dziecko.
Tego dnia postanowiłam napisać list do mamy. Nie miałam odwagi powiedzieć jej tego wszystkiego w twarz:
„Mamo,
Nie wiem, czy kiedykolwiek mnie kochałaś tak jak Wojtka. Może nie potrafiłaś. Ale ja tu jestem i robię wszystko, żebyś nie czuła się samotna. Chciałabym choć raz usłyszeć od ciebie, że jesteś ze mnie dumna.”
List schowałam do szuflady. Nigdy go nie przeczytała.
Dni mijały jeden za drugim. Mama gasła w oczach, a ja coraz bardziej czułam się przezroczysta. Czasem miałam ochotę po prostu wyjść i już nigdy nie wrócić. Ale coś mnie trzymało — może poczucie obowiązku, może resztki nadziei na akceptację.
Pewnego popołudnia przyszła ciotka Basia. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie.
— Dziecko, dlaczego ty to wszystko dźwigasz sama? — zapytała cicho.
— Bo nikt inny nie chce — odpowiedziałam szczerze.
Ciotka pokiwała głową ze smutkiem.
— Twoja mama zawsze była trudna. Ale ty jesteś silniejsza niż myślisz.
Te słowa dały mi trochę otuchy. Ale czy naprawdę byłam silna? Czy po prostu nauczyłam się znosić ból?
Kiedy mama umarła kilka miesięcy później, Wojtek pojawił się tylko na pogrzebie. Stał obok mnie sztywno, jakby to wszystko go nie dotyczyło. Po wszystkim podszedł do mnie i powiedział:
— Teraz możesz wrócić do swojego życia.
Ale jakie to było życie? Straciłam kilka lat na opiekę nad kobietą, która nigdy mnie nie doceniła. Straciłam pracę, przyjaciół, poczucie własnej wartości.
Dziś siedzę w pustym domu i zastanawiam się: czy warto było poświęcać siebie dla kogoś, kto nigdy nie potrafił mnie pokochać? Czy rodzina to naprawdę tylko obowiązek? A może gdzieś tam jest jeszcze miejsce dla takich jak ja — niewidzialnych córek?