Miłość, pieniądze i rodzina: Czy można kochać rodzinę, która kocha tylko wtedy, gdy coś z tego ma?

– Znowu nie przyjedziecie na niedzielny obiad? – głos teściowej brzmiał w słuchawce chłodno, niemal oskarżycielsko. – Wiesz, Aniu, Piotr zawsze był taki zajęty, ale kiedy mieliście lepszą pracę, to jakoś znajdowaliście czas na rodzinę…

Zacisnęłam palce na telefonie. Czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. Przecież to nie tak, że nie chcemy ich widywać. Po prostu od kilku miesięcy wszystko się posypało – Piotr stracił pracę w banku, ja próbowałam utrzymać naszą małą księgarnię na powierzchni, a oszczędności topniały szybciej niż śnieg w marcu. Ale dla jego rodziców liczyło się tylko jedno: czy mamy pieniądze.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy to do mnie dotarło. Była Wigilia trzy lata temu. Piotr dostał wtedy premię, a ja przygotowałam dla teściów drogie prezenty – zestaw porcelany dla teściowej i elegancki zegarek dla teścia. Byli zachwyceni. Teściowa tuliła mnie do siebie, powtarzając: „Jesteś jak córka, zawsze możesz na nas liczyć”. Wtedy czułam się częścią tej rodziny.

Ale kiedy rok później nie mogliśmy pozwolić sobie na takie prezenty, atmosfera przy stole była lodowata. Teściowa ledwo się do mnie odezwała, a teść przez całą kolację komentował politykę i ceny w sklepach. Piotr próbował rozładować napięcie żartami, ale ja czułam się jak intruz we własnym domu.

– Może przesadzam? – pytałam siebie później w łazience, wycierając łzy. – Może to tylko moje wyobrażenia?

Ale potem przyszły kolejne miesiące. Gdy Piotr miał dobrą pracę, teściowie dzwonili co drugi dzień, zapraszali nas na obiady, proponowali wspólne wyjazdy nad morze. Kiedy Piotr został zwolniony, telefon zamilkł. Przez dwa miesiące nie odezwali się ani razu.

Pewnego wieczoru Piotr wrócił do domu zrezygnowany.
– Mama pytała, czy już znalazłem coś nowego – powiedział cicho. – Powiedziała, że może lepiej by było, gdybyśmy nie przyjeżdżali na święta. Że nie chcą nas martwić naszymi problemami.

Patrzyłam na niego i widziałam w jego oczach ból. On zawsze był dumny ze swojej rodziny. Wierzył, że rodzice go kochają bezwarunkowo. Ale teraz zaczynał rozumieć to, co ja już czułam od dawna.

Zaczęliśmy się kłócić. O pieniądze, o przyszłość, o jego rodziców. Piotr bronił ich – „Może po prostu nie wiedzą, jak nam pomóc”, „Może się boją”. Ja byłam coraz bardziej zgorzkniała.

– Gdybyśmy mieli pieniądze, wszystko byłoby inaczej! – wykrzyczałam pewnego wieczoru. – Twoja mama traktuje mnie jak powietrze od kiedy nie stać nas na drogie prezenty!

Piotr milczał długo.
– Może masz rację – powiedział w końcu. – Ale to moja rodzina.

Wtedy poczułam się naprawdę samotna.

Minęły kolejne tygodnie. W księgarni było coraz mniej klientów. Zaczęłam rozważać zamknięcie interesu. Piotr łapał się dorywczych prac – raz rozwoził pizzę, innym razem pomagał znajomemu przy remoncie mieszkania. Każda złotówka była na wagę złota.

Pewnego dnia teściowa zadzwoniła niespodziewanie.
– Aniu… słyszałam, że zamykasz księgarnię? – zapytała tonem pełnym troski.
Przez chwilę miałam nadzieję, że naprawdę się martwi.
– Tak… chyba nie dam rady dłużej tego ciągnąć – odpowiedziałam szczerze.
– Szkoda… A Piotr? Znalazł już coś porządnego?
– Jeszcze nie…
– No cóż… życie jest trudne – westchnęła i szybko zmieniła temat na swoją nową sukienkę.

Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni i patrzyłam w okno. Czułam się jak ktoś zbędny, niewidzialny dla ludzi, którzy powinni być moją rodziną.

Wkrótce potem Piotr dostał propozycję pracy za granicą. To była szansa na nowy start, ale oznaczała rozłąkę z rodziną i przyjaciółmi. Długo rozmawialiśmy o tym wieczorami.
– A co z moimi rodzicami? – zapytał któregoś dnia Piotr. – Jeśli wyjedziemy…
– Myślisz, że będą za nami tęsknić? – przerwałam mu gorzko.
Piotr spuścił wzrok.
– Nie wiem…

Podjęliśmy decyzję: wyjeżdżamy do Niemiec. Spakowaliśmy nasze życie do kilku walizek i pożegnaliśmy się z mieszkaniem w Warszawie. Teściowie przyszli na pożegnanie – teściowa przyniosła ciasto i kilka słoików ogórków.
– Może tam wam się powiedzie – powiedziała chłodno.
Nie było łez ani uścisków.

Za granicą było ciężko, ale byliśmy razem. Pracowaliśmy dużo, oszczędzaliśmy każdy grosz. Po roku wróciliśmy na święta do Polski – tym razem z prezentami i pieniędzmi na koncie.
Teściowie przyjęli nas z otwartymi ramionami.
– Wiedziałam, że sobie poradzicie! – wołała teściowa, ściskając mnie mocno.
Patrzyłam na nią i czułam pustkę.

Czy można kochać rodzinę, która kocha tylko wtedy, gdy coś z tego ma? Czy miłość powinna być warunkowa? Czasem myślę, że prawdziwa rodzina to ta, którą wybieramy sami… Ale czy można naprawdę odciąć się od tych, którzy dali nam życie?