Minuta spóźnienia, obiad stracony: Życie pod zegarem mojej teściowej

– Znowu się spóźniłaś, Marto. – Słowa teściowej uderzyły mnie jak zimny prysznic, gdy tylko przekroczyłam próg kuchni. Zegar na ścianie wskazywał 17:03. Trzy minuty po czasie. W jej domu to była przepaść nie do przeskoczenia.

Zamarłam w drzwiach, czując na sobie spojrzenia całej rodziny. Mąż, Tomek, spuścił wzrok, udając, że miesza zupę. Córka teściowej, Ania, z uśmiechem politowania przesunęła talerz bliżej siebie. Teściowa, pani Halina, stała wyprostowana przy kuchence, z rękami skrzyżowanymi na piersi. W powietrzu wisiała cisza – gęsta jak barszcz, który właśnie stygnął na stole.

– Przepraszam, autobus się spóźnił… – zaczęłam nieśmiało.

– Autobus? – przerwała mi ostro. – Kto chce być na czas, ten jest na czas. U nas obiad jest o siedemnastej. Nie o siedemnastej zero trzy.

Usiadłam na swoim miejscu. Mój talerz był pusty. Teściowa nalała mi zupy bez słowa, z takim impetem, że kilka kropel rozprysło się na obrusie. Nikt nie odezwał się ani słowem. Jadłam w milczeniu, czując gulę w gardle.

To był dopiero początek.

Kiedy zdecydowaliśmy się z Tomkiem zamieszkać u jego mamy, myślałam, że to tymczasowe rozwiązanie. Mieliśmy odłożyć na własne mieszkanie, a ona zapewniała nas, że „będzie jak w domu”. Nie wiedziałam wtedy, że jej dom to koszary, a ona sama jest generałem.

Każdy dzień zaczynał się od dźwięku budzika o 5:45. Pani Halina wchodziła do naszego pokoju bez pukania:

– Marta, kawa już stygnie! – wołała.

Nie było mowy o drzemce czy leniwym przeciąganiu się w łóżku. Kawa o szóstej, śniadanie o szóstej trzydzieści. Kto nie zdążył – ten głodny.

Tomek próbował mnie pocieszać:

– Wiesz, mama zawsze taka była… Ja już się przyzwyczaiłem.

Ale ja nie mogłam się przyzwyczaić. Każda minuta była tu ważniejsza niż moje zmęczenie po pracy czy potrzeba chwili samotności.

Najgorzej było w weekendy. W sobotę obowiązkowe sprzątanie całego mieszkania – podział ról ustalony przez teściową już w czwartek wieczorem:

– Marta, ty łazienka i okna. Tomek – piwnica i balkon. Ania – kurze i podłogi.

Nie było dyskusji. Gdy raz zaproponowałam zamianę:

– Może tym razem ja zrobię podłogi?

Teściowa spojrzała na mnie z takim wyrzutem, jakbym obraziła jej honor:

– U nas każdy zna swoje miejsce.

Czułam się coraz bardziej obca we własnym życiu. Wieczorami płakałam w poduszkę, żeby Tomek nie słyszał. On twierdził, że przesadzam:

– Przecież to tylko kilka miesięcy… Przetrwamy.

Ale ja czułam, że z każdym dniem tracę coś więcej niż tylko wolność – traciłam siebie.

Pewnego dnia wróciłam z pracy później niż zwykle. Autobus utknął w korku na Alejach Jerozolimskich. Było już po osiemnastej, gdy weszłam do domu. W kuchni panowała cisza – wszyscy już skończyli jeść.

Na stole stał pusty garnek i brudne talerze. Teściowa nawet nie spojrzała w moją stronę.

– Obiad był o siedemnastej – rzuciła przez ramię.

– Ale… jestem głodna – wyszeptałam.

– Trzeba było być punktualnie – odpowiedziała chłodno.

Wyszłam z kuchni ze łzami w oczach. W łazience zadzwoniłam do mamy:

– Mamo… ja już nie daję rady.

Mama próbowała mnie pocieszyć:

– Kochanie, musisz być silna. Może porozmawiaj z Tomkiem?

Ale Tomek był lojalny wobec matki. Gdy próbowałam mu wyjaśnić, jak bardzo mnie to boli, wzruszał ramionami:

– Przecież ona chce dobrze… Po prostu lubi porządek.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam kanapki w pracy albo kupowałam coś po drodze do domu. Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę teściowej z Anią:

– Marta nigdy nie będzie jedną z nas – mówiła cicho Halina. – Ona nie rozumie naszych zasad.

Ania przytaknęła:

– Może powinna wrócić do siebie?

Serce mi pękło. Czy naprawdę byłam tu tylko gościem? Kim byłam dla tej rodziny?

Zaczęły się kłótnie z Tomkiem. Coraz częściej wracał późno z pracy albo wychodził z kolegami na piwo.

– Nie mogę już tego wytrzymać! – wybuchłam pewnego wieczoru. – Twoja matka traktuje mnie jak służącą!

Tomek milczał przez chwilę, po czym powiedział cicho:

– Może rzeczywiście powinniśmy poszukać czegoś swojego…

To była iskra nadziei. Zaczęliśmy szukać mieszkania do wynajęcia. Ale teściowa szybko się zorientowała:

– Chcecie mnie zostawić samą? Po tylu latach? – dramatyzowała przy stole.

Ania dorzucała swoje:

– A kto będzie pomagał w domu?

Czułam się winna za to, że chcę być wolna. Ale wiedziałam już, że muszę walczyć o siebie.

W końcu znaleźliśmy małe mieszkanie na Ochocie. Nie było idealne – stare meble, ciasna kuchnia – ale było nasze.

Ostatniego dnia w domu teściowej spakowałam swoje rzeczy w milczeniu. Halina nie powiedziała ani słowa na pożegnanie. Ania patrzyła na mnie z wyższością.

Tomek objął mnie ramieniem:

– Damy radę – szepnął.

Pierwszego wieczoru w nowym mieszkaniu usiedliśmy na podłodze z kubkami herbaty i kanapkami kupionymi w Żabce. Było cicho i spokojnie.

Spojrzałam na zegar – była 18:17. I nikt nie miał mi tego za złe.

Czasem myślę o tamtym domu i o tym, ile kosztowało mnie odzyskanie siebie. Czy naprawdę rodzina powinna być miejscem walki o każdą minutę? Czy miłość można zmierzyć punktualnością?