Mój syn chce poślubić sąsiadkę – czy powinnam walczyć o jego szczęście, czy o własny spokój?

– Michał, nie możesz być poważny! – krzyknęłam, czując jak serce wali mi w piersi. Stał przede mną w kuchni, oparty o blat, z tym swoim upartym spojrzeniem, które znałam od dziecka.

– Mamo, kocham ją. I to się nie zmieni, choćbyś nie wiem jak próbowała – odpowiedział cicho, ale stanowczo.

W tej chwili świat naprawdę się zatrzymał. Przez okno wpadało zimowe światło, na stole parowała herbata, a ja miałam ochotę rozbić filiżankę o podłogę. Nie tak wyobrażałam sobie przyszłość mojego syna. Nie z nią. Nie z Magdą – dziewczyną z mieszkania obok, którą znałam od dziecka i której matka, pani Teresa, była moją największą rywalką w osiedlowych plotkach i sporach o miejsce parkingowe.

Bycie matką to było moje największe marzenie. Michał pojawił się w moim życiu późno – miałam już czterdzieści dwa lata, kiedy po latach leczenia i rozczarowań w końcu trzymałam go w ramionach. Był moim cudem. Moim wszystkim. Wychowywałam go sama, bo ojciec odszedł, zanim Michał nauczył się chodzić. To ja byłam jego światem i on moim. Może dlatego tak bardzo bolało mnie to, co teraz słyszałam.

– Michał, ona nie jest dla ciebie. Zastanów się jeszcze – próbowałam mówić spokojnie, ale głos mi drżał.

– Mamo, nie możesz decydować za mnie. Mam dwadzieścia siedem lat! – wybuchł.

Poczułam się staro i bezradnie. Czy naprawdę byłam taka zaborcza? Czy to źle, że chciałam dla niego wszystkiego, co najlepsze? Magda była inna niż sobie wymarzyłam dla Michała. Zawsze wydawała mi się zbyt pewna siebie, zbyt głośna, zbyt… zwyczajna. Jej matka zawsze patrzyła na mnie z góry, a teraz miałabym być z nią rodziną?

Wieczorem długo siedziałam przy kuchennym stole. Przypominały mi się wszystkie chwile z Michałem: jak uczyłam go jeździć na rowerze na podwórku między blokami; jak płakał po pierwszej kłótni z kolegą; jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach. Chciałam go chronić przed światem – przed bólem, rozczarowaniem, przed błędami. Ale czy miałam prawo?

Następnego dnia spotkałam Magdę na klatce schodowej. Uśmiechnęła się do mnie niepewnie.

– Dzień dobry pani Aniu… – zaczęła.

– Dzień dobry – odpowiedziałam chłodno.

– Chciałam tylko powiedzieć… Ja naprawdę kocham Michała. I wiem, że pani jest dla niego najważniejsza… – urwała.

Patrzyłam na nią długo. Była młoda, ładna, miała w oczach coś szczerego. Ale ja widziałam tylko zagrożenie.

– To nie takie proste – powiedziałam cicho i minęłam ją bez słowa.

W domu zadzwoniła do mnie siostra.

– Anka, daj mu żyć po swojemu – powiedziała bez ogródek. – Pamiętasz naszą mamę? Jak próbowała nam wszystko narzucać? Jak się wtedy czułyśmy?

Zamilkłam. Pamiętałam aż za dobrze. Przysięgałam sobie wtedy, że nigdy nie będę taka jak ona.

Tymczasem konflikt narastał. Michał coraz częściej wychodził z domu bez słowa, wracał późno, unikał rozmów. Widziałam go przez okno, jak śmieje się z Magdą na ławce przed blokiem. Czułam zazdrość i żal – do niej, do niego, do siebie samej.

Pewnego wieczoru usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam panią Teresę.

– Musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Przez chwilę milczałyśmy.

– Aniu, nasze dzieci chcą być razem. Może czas zakopać topór wojenny? – zaczęła.

– To nie takie proste – powtórzyłam po raz kolejny.

– Wiem. Ale może warto spróbować? Dla nich?

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tysiąc myśli: o tym, jak bardzo jej nie lubiłam; o tym, jak bardzo bałam się stracić syna; o tym, że może właśnie przez mój upór on odejdzie na zawsze.

Następnego dnia Michał wrócił wcześniej niż zwykle.

– Mamo… – zaczął niepewnie. – Jeśli nie zaakceptujesz Magdy… wyprowadzę się.

To było jak cios w serce. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

– Synku… Ja tylko chcę twojego szczęścia…

– To pozwól mi być szczęśliwym na swój sposób – przerwał mi łagodnie.

Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę byłam gotowa stracić syna przez własny strach? Przez dumę?

Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słuchając ciszy mieszkania i własnych myśli. Przypomniały mi się słowa siostry i spojrzenie Magdy na klatce schodowej. Może rzeczywiście czas odpuścić?

Rano zaprosiłam Michała na herbatę.

– Synku… Przepraszam cię. Chyba za bardzo chciałam cię ochronić przed światem… Ale to twoje życie. Jeśli ją kochasz… chcę ci tylko życzyć szczęścia.

Michał uśmiechnął się szeroko i pierwszy raz od tygodni przytulił mnie mocno.

Dziś wiem jedno: bycie matką to ciągłe uczenie się puszczania dziecka wolno. Ale czy kiedykolwiek przestaniemy bać się o ich przyszłość? Czy można kochać i jednocześnie pozwolić odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?