Mój syn i synowa się rozwiedli: „Teraz ich dziecko nie ma dokąd pójść”. Historia matki, która musi wybrać między lojalnością wobec syna a dobrem wnuka
– Mamo, nie mam już siły! – krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami mojego mieszkania. Jego twarz była czerwona, a dłonie drżały. Stałam w kuchni z kubkiem herbaty, próbując zapanować nad własnym roztrzęsieniem. Wnuk, mały Michałek, siedział skulony na kanapie, ściskając pluszowego misia. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywały tylko jego ciche szlochy.
Bartek i Ania byli razem od liceum. Wszyscy mówili: „Idealna para”. Ale życie to nie bajka. On – uparty, zawsze musiał postawić na swoim. Ona – ogień i burza, nie znosiła sprzeciwu. Od miesięcy ich kłótnie stawały się coraz głośniejsze. Próbowałam rozmawiać z każdym z nich osobno, ale słyszałam tylko: „Mamo, nie wtrącaj się”.
Pamiętam tamten wieczór, kiedy Ania przyszła do mnie zapłakana. – Pani Zosiu, ja już nie mogę… On mnie nie słucha! Wszystko musi być po jego myśli! – szlochała. Przytuliłam ją, choć serce rwało się do Bartka. Była dla mnie jak córka przez te wszystkie lata.
A potem przyszedł dzień rozwodu. Sąd, zimne korytarze, spojrzenia pełne żalu i nienawiści. Michałek siedział obok mnie w poczekalni i pytał: – Babciu, dlaczego mama i tata się kłócą? Kiedy wrócimy do domu?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo który dom miałam mu wskazać? Bartek wynajął kawalerkę na drugim końcu miasta. Ania została w ich mieszkaniu, ale pracowała po dwanaście godzin dziennie. Michałek coraz częściej zostawał u mnie.
Pewnego dnia Bartek przyszedł po syna. – Michałek idzie ze mną – powiedział stanowczo. – Nie chcę, żeby był z Anią.
– A co z nim zrobisz? Przecież pracujesz do późna! – zapytałam.
– Jakoś sobie poradzę! – odparł z uporem.
Ania zadzwoniła godzinę później. – Pani Zosiu, proszę… Niech Michałek zostanie u pani. Ja nie dam rady go odebrać dziś wieczorem.
Czułam się rozdarta na pół. Każde z nich chciało mieć dziecko przy sobie, ale żadne nie miało czasu ani siły naprawdę się nim zająć. Michałek coraz częściej pytał: – Babciu, czy mogę tu zostać na zawsze?
Zaczęłam obserwować zmiany w jego zachowaniu. Przestał się śmiać. W nocy budził się z płaczem. Rysował domy z popękanymi dachami i ludzi stojących daleko od siebie.
Pewnego popołudnia Ania przyszła po syna wcześniej niż zwykle. Zobaczyła Bartka na schodach.
– Co ty tu robisz? – syknęła.
– Przyszedłem po Michała! – odpowiedział Bartek.
– Nie zabierzesz go! – krzyknęła Ania.
– To mój syn!
Stałam między nimi jak sędzia na ringu bokserskim. Michałek patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.
– Dość! – powiedziałam drżącym głosem. – Czy wy w ogóle widzicie, co robicie swojemu dziecku?
Zapadła cisza. Bartek spuścił głowę. Ania zaczęła płakać.
Wieczorem usiadłam przy łóżku Michałka.
– Babciu, czy ty też mnie zostawisz? – zapytał cicho.
Serce mi pękło. Przytuliłam go mocno.
– Nigdy cię nie zostawię, kochanie.
Ale wiedziałam, że to nie wystarczy. Dziecko potrzebuje rodziców. Potrzebuje domu.
Zaczęłam rozmawiać z Bartkiem i Anią osobno. Prosiłam ich, żeby poszli na terapię rodzinną. Żeby choć spróbowali rozmawiać ze sobą bez krzyków i pretensji.
Bartek był nieugięty:
– Mamo, ona mnie nienawidzi! Nie będę z nią gadał!
Ania tylko wzruszała ramionami:
– On nigdy się nie zmieni.
Czułam się bezsilna jak nigdy dotąd. Każdego dnia patrzyłam na Michałka i zastanawiałam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy to moja wina?
W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami:
– Zosia? Jej syn się rozwiódł…
– Podobno wnuk mieszka u niej cały czas…
Czułam wstyd i żal. Ale najbardziej bolało mnie to, że nie mogłam pomóc własnemu dziecku i wnukowi.
Któregoś dnia Michałek wrócił ze szkoły smutny bardziej niż zwykle.
– Babciu… pani powiedziała, że mam narysować rodzinę… Ale ja nie wiem jak…
Usiadłam obok niego i zaczęliśmy rysować razem: dom z trzema oknami i sercem na dachu.
Wieczorem zadzwoniła Ania:
– Pani Zosiu… ja już nie wiem, co robić… Michałek mówi tylko o pani…
Bartek przyszedł następnego dnia:
– Mamo… może lepiej będzie, jak Michałek zostanie u ciebie na stałe? Ja nie daję rady…
Patrzyłam na niego długo:
– Synu… to twoje dziecko. Nie możesz się poddać.
Ale on tylko spuścił głowę i wyszedł bez słowa.
Od tamtej pory Michałek mieszka u mnie prawie cały czas. Ania dzwoni codziennie, Bartek wpada raz w tygodniu na godzinę. Czasem myślę: czy to już koniec naszej rodziny? Czy jeszcze kiedyś usiądziemy razem przy stole?
Patrzę na mojego wnuka i pytam siebie: czy można być dobrą matką i babcią jednocześnie? Czy można naprawić to, co inni rozbili na kawałki?