Moja córka sądziła, że po przejściu na emeryturę zostanę pełnoetatową babcią. Ale ja chcę żyć dla siebie.
– Mamo, przecież mówiłaś, że na emeryturze będziesz miała więcej czasu! – głos Magdy drżał z irytacji, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. Stałam przy kuchennym blacie, ścierając dłonie o fartuch, jakbym mogła w ten sposób zetrzeć napięcie, które narastało między nami od miesięcy.
– Magda, ja naprawdę chcę ci pomagać, ale nie mogę być u was codziennie – odpowiedziałam cicho, starając się nie podnosić głosu. – Mam swoje plany. Chciałabym wreszcie pomyśleć o sobie.
– O sobie? – powtórzyła z niedowierzaniem. – A o mnie? O Antosiu i Zosi? Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza!
Zacisnęłam powieki. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: nieprzespane noce, kiedy Magda była mała; godziny spędzone na szyciu jej sukienek; wieczory przy lekcjach matematyki. Zawsze byłam dla niej. Ale teraz…
Odkąd przeszłam na emeryturę, świat nagle się otworzył. Zaczęłam chodzić na zajęcia z ceramiki w domu kultury na Pradze. Zapisałam się do chóru. Wreszcie miałam czas na książki, które piętrzyły się na półkach od lat. I wtedy Magda zaczęła coraz częściej dzwonić: „Mamo, możesz odebrać dzieci z przedszkola?”, „Mamo, musisz zostać z nimi do wieczora, bo mamy zebranie w pracy”, „Mamo, Zosia jest chora, nie mam z kim jej zostawić”.
Nie odmawiałam. Przez pierwsze tygodnie czułam nawet radość – wnuki są cudowne, a ich śmiech potrafi rozświetlić nawet najbardziej pochmurny dzień. Ale potem zaczęłam zauważać, że moje plany muszą ustępować ich potrzebom. Zajęcia z ceramiki przepadły, bo Zosia dostała gorączki. Chór? Odwołałam próbę, bo Magda poprosiła o pomoc przy Antosiu.
Pewnego dnia wróciłam do domu po całym dniu spędzonym z wnukami. Byłam zmęczona, bolały mnie plecy, a w głowie miałam tylko jedno marzenie: gorąca herbata i cisza. Wtedy zadzwonił telefon.
– Mamo, możesz jutro zostać z dziećmi? – zapytała Magda bez żadnego „proszę” czy „dziękuję”.
– Magda… – zaczęłam niepewnie.
– Co znowu? – przerwała mi zirytowana.
– Chciałabym jutro pójść na zajęcia z ceramiki. Już dwa razy odwoływałam przez was…
– To chyba nie jest ważniejsze od rodziny! – wybuchła.
Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę byłam samolubna?
Wieczorem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Haliny.
– Hala, czy ja jestem złą matką? – zapytałam cicho.
– Boże, Marysiu! – Halina aż się oburzyła. – Ty całe życie byłaś dla innych! Teraz masz prawo być dla siebie. Magda musi to zrozumieć.
Ale Magda nie rozumiała. Przez kolejne tygodnie atmosfera gęstniała. Czułam się winna za każdym razem, gdy mówiłam „nie”. Wnuki patrzyły na mnie z wyrzutem, kiedy tłumaczyłam, że dziś nie mogę ich odebrać.
W końcu przyszedł ten dzień. Siedziałyśmy z Magdą w jej kuchni. Ona nerwowo mieszała herbatę, ja patrzyłam przez okno na szare bloki.
– Mamo, ja nie daję rady – powiedziała nagle cicho. – Praca mnie wykańcza. Tomek ciągle w delegacjach. Ty jesteś jedyną osobą, na którą mogę liczyć.
Spojrzałam na nią i zobaczyłam zmęczoną kobietę, a nie moją małą dziewczynkę. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić i powiedzieć: „Dobrze, będę codziennie”. Ale coś mnie powstrzymało.
– Magda… Ja też jestem zmęczona – wyszeptałam. – Chciałabym ci pomóc, ale muszę też zadbać o siebie. Jeśli będę tylko dla was, to co zostanie ze mnie?
Zamilkłyśmy. W powietrzu wisiało napięcie.
– Myślałam… – zaczęła Magda i urwała. – Myślałam, że będziesz taka jak babcia Zosia dla nas.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Twoja babcia nie miała wyboru. Dziadek pił, musiała uciekać w opiekowanie się nami. Ja mam wybór. I chcę go wykorzystać.
Magda spuściła wzrok.
– Może masz rację… Ale ja naprawdę nie wiem już, jak to wszystko pogodzić.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
– Może znajdziemy jakieś rozwiązanie? – zaproponowałam ostrożnie. – Mogę pomagać dwa razy w tygodniu. Ale resztę czasu chcę mieć dla siebie.
Magda westchnęła ciężko.
– Spróbujmy…
Wyszłam od niej z mieszanymi uczuciami: ulgą i smutkiem jednocześnie. Wiedziałam, że nie będzie łatwo zmienić nasze relacje. Ale czułam też dumę – po raz pierwszy postawiłam granice.
Następnego dnia poszłam na zajęcia z ceramiki. Gdy zanurzałam dłonie w glinie, poczułam coś nowego: radość z bycia sobą. Po raz pierwszy od lat nie czułam się tylko matką czy babcią – byłam Marysią.
Oczywiście, nie wszystko ułożyło się od razu. Były dni pełne wyrzutów sumienia i łez. Były rozmowy z Tomkiem, który uważał mnie za egoistkę („Moja mama by nigdy tak nie zrobiła!”), były ciche dni w domu Magdy i pytania Antosia: „Babciu, czemu już tak rzadko przychodzisz?”.
Ale były też chwile szczerości i bliskości. Kiedy Magda zobaczyła moje pierwsze ceramiczne naczynie i powiedziała: „Mamo, to piękne”, poczułam dumę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Z czasem nauczyłyśmy się rozmawiać o swoich potrzebach bez krzyku i pretensji. Magda zaczęła szukać innych rozwiązań: poprosiła sąsiadkę o pomoc przy odbiorze dzieci; Tomek zaczął wracać wcześniej z pracy raz w tygodniu.
Dziś wiem jedno: bycie babcią to cudowna rola, ale nie może być jedyną rolą w życiu kobiety. Mam prawo do własnych marzeń i pasji – nawet jeśli komuś wydaje się to egoistyczne.
Czasem patrzę na swoje ręce ubrudzone gliną i myślę: czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a sobą? Czy można być dobrą matką i babcią bez rezygnowania z własnego szczęścia? Jak wy to widzicie?