Moje dzieci i wnuki o mnie zapomniały: Nigdy nie sądziłam, że starość będzie taka samotna

– Mamo, nie mam czasu, naprawdę! – głos mojej córki, Magdy, brzmiał w słuchawce ostro i niecierpliwie. – Praca, dzieci, wszystko na głowie. Zadzwonię później, dobrze?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam tylko sygnał zakończonego połączenia. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na zimną już herbatę. W oknie odbijała się moja twarz – zmęczona, z siwymi włosami i oczami pełnymi smutku. Zawsze myślałam, że starość będzie inna. Że będę otoczona rodziną, śmiechem wnuków, zapachem domowego ciasta. Tymczasem cisza w moim mieszkaniu była tak gęsta, że aż bolało.

Mój syn, Tomek, mieszkał zaledwie trzy przystanki tramwajem ode mnie. Magda – jeszcze bliżej. A jednak widywaliśmy się rzadziej niż z sąsiadką z naprzeciwka. Czasem miałam wrażenie, że jestem dla nich ciężarem. Przypominałam sobie, jak kiedyś biegali po tym mieszkaniu, jak płakali po upadku i przytulali się do mnie. Teraz byli dorośli i mieli własne życie. Ale czy to znaczyło, że już nie byłam im potrzebna?

Pewnego dnia zadzwonił domofon. Serce mi zabiło mocniej – może to Magda? Może Tomek? Ale nie. To była pani Zofia z drugiego piętra.

– Pani Haniu, przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęła niepewnie. – Czy mogłaby mi pani pomóc z zakupami? Syn miał przyjechać, ale…

Uśmiechnęłam się smutno. – Oczywiście, pani Zosiu. Zaraz zejdę.

Pomagając jej nie czułam żalu – raczej ulgę. Przynajmniej komuś byłam jeszcze potrzebna.

Wieczorem zadzwoniłam do Tomka.

– Cześć synku…

– Mamo, co się stało? – zapytał od razu zaniepokojony.

– Nic… Chciałam tylko zapytać, czy może wpadniesz w weekend? Dawno cię nie widziałam.

– Wiesz… mamy z Anią wyjazd do teściów. Może za tydzień?

– Oczywiście – odpowiedziałam cicho.

Odkładając słuchawkę poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę byłam już tylko dodatkiem do ich życia? Kimś, o kim przypomina się od święta?

Następne dni mijały podobnie. Cisza, samotność i krótkie rozmowy przez telefon. Nawet wnuki nie miały czasu na odwiedziny – szkoła, zajęcia dodatkowe…

Pewnego popołudnia usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam przed sobą młodą dziewczynę z rudymi włosami i szerokim uśmiechem.

– Dzień dobry! Jestem Ola, nowa sąsiadka z czwartego piętra. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi…

Zaskoczona zaprosiłam ją do środka. Okazało się, że Ola właśnie przeprowadziła się z małego miasta do Warszawy i nikogo tu nie znała.

– Wie pani… czasem czuję się tu taka samotna – powiedziała cicho.

Uśmiechnęłam się smutno. – Rozumiem cię doskonale.

Zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej. Ola wpadała na herbatę po pracy, czasem przynosiła ciasto albo kwiaty. Opowiadała mi o swoich problemach w nowej pracy, o tęsknocie za rodziną. Ja dzieliłam się swoimi wspomnieniami i troskami.

Któregoś dnia zapytała:

– Pani Haniu… a pani dzieci? Często panią odwiedzają?

Zawahałam się.

– Rzadko… Mają swoje życie.

Ola spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Wie pani… moja mama zawsze powtarzała: „Rodzina to najważniejsze”. Ale czasem mam wrażenie, że ludzie o tym zapominają.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Wkrótce przyszły święta Bożego Narodzenia. Zawsze przygotowywałam wielką kolację dla całej rodziny. Tym razem zadzwoniła Magda:

– Mamo… w tym roku spędzamy Wigilię u teściów. Może spotkamy się po świętach?

Nie odpowiedziałam od razu. Poczułam ukłucie w sercu.

– Rozumiem – powiedziałam tylko.

Wigilię spędziłam sama. Patrzyłam na puste talerze i płonące świece. W radiu leciały kolędy, a ja czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Następnego dnia Ola przyszła z opłatkiem i kawałkiem makowca.

– Nie mogłam pozwolić, żeby była pani sama – powiedziała cicho.

Przytuliłyśmy się obie ze łzami w oczach.

Po świętach zadzwoniła Magda.

– Mamo… przepraszam. Wiem, że powinniśmy byli być z tobą. Po prostu wszystko nas przerosło…

Nie potrafiłam być na nią zła. Wiedziałam, jak wygląda życie młodych ludzi – praca, dzieci, kredyty… Ale czy to naprawdę usprawiedliwiało wszystko?

Minęły kolejne miesiące. Ola stała się dla mnie jak córka. Pomagałyśmy sobie nawzajem – ona uczyła mnie obsługi komputera i internetu, ja gotowałam jej obiady i słuchałam zwierzeń o złamanym sercu czy problemach w pracy.

Pewnego dnia zadzwonił Tomek.

– Mamo… Ania jest w ciąży! Będziesz miała kolejnego wnuka!

Poczułam radość i smutek jednocześnie. Czy to coś zmieni? Czy będziemy bliżej?

Kiedy urodził się mały Staś, przez chwilę wydawało się, że wszystko wraca do normy. Tomek częściej dzwonił, Magda wpadała z dziećmi na niedzielny obiad. Ale potem znów przyszła codzienność – praca, obowiązki…

Którego wieczoru usiadłam przy stole z Olą i powiedziałam:

– Wiesz co? Czasem myślę, że rodzina to nie tylko więzy krwi. To ludzie, którzy są przy tobie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebujesz.

Ola uśmiechnęła się przez łzy.

– Dziękuję pani za wszystko…

Kilka tygodni później zachorowałam na zapalenie płuc. Leżałam w łóżku słaba i wystraszona. Ola codziennie przynosiła mi zakupy i leki. Magda zadzwoniła raz:

– Mamo… jak się czujesz? Nie możemy przyjechać – dzieci chore…

Tomek napisał SMS-a: „Trzymaj się mamo! Jak wyzdrowiejesz, przyjedziemy”.

Leżałam wtedy i myślałam: czy naprawdę tak wygląda starość? Czy na to zasłużyłam?

Po dwóch tygodniach poczułam się lepiej. Ola urządziła dla mnie małe przyjęcie – upiekła sernik i zaprosiła kilka sąsiadek.

Wtedy zadzwonił domofon. To była Magda z dziećmi.

– Mamo… przepraszam za wszystko – powiedziała przez łzy. – Bałam się przyjść wcześniej…

Przytuliłyśmy się mocno. Wtedy poczułam pierwszy raz od dawna ciepło w sercu.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Magda zaczęła częściej dzwonić i wpadać na kawę z dziećmi. Tomek też odwiedzał mnie częściej z małym Stasiem na rękach.

Ale wiem jedno: gdyby nie Ola i jej dobroć, pewnie już dawno bym się poddała.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można wybaczyć rodzinie wszystko? Czy samotność to cena za miłość bezwarunkową? A może prawdziwa rodzina to ci, którzy są przy nas wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujemy?

Co wy o tym myślicie? Czy warto walczyć o bliskość za wszelką cenę?