Musieliśmy wymienić zamki, żeby teściowa nie wchodziła do naszego domu. Czy to już koniec rodziny?
– Znowu przyszłaś w tych samych butach? – głos pani Grażyny przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po porannej kawie, kiedy weszła bez pukania, jakby to był jej dom, nie nasz. – Wiesz, Aniu, mój syn zasługuje na więcej. Zawsze marzyłam, że ożeni się z kimś… no wiesz… z lepszej rodziny.
Zacisnęłam dłonie na kubku tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Chciałam odpowiedzieć, ale w gardle miałam tylko gorycz. Michał, mój mąż, siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę. Widziałam jednak, jak drży mu ręka.
Pani Grażyna od początku naszego związku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej jedynaka. Pochodziłam z małego miasta pod Lublinem, rodzice pracowali w szkole i nigdy nie mieliśmy wiele. Ona była wdową po lokalnym przedsiębiorcy – dom z ogrodem, samochód co dwa lata nowy, znajomości w urzędzie miasta. Michał był jej oczkiem w głowie. Miała wobec niego wielkie plany: miał się wybić, mieć żonę z pieniędzmi i znajomościami. Zamiast tego przyprowadził do domu mnie.
Na początku próbowałam się starać. Przynosiłam jej domowe ciasta, zapraszałam na obiady. Ale ona zawsze znajdowała powód do krytyki: a to za słodkie, a to za tłuste, a to nie takie jak u niej w domu. Kiedy urodził się nasz syn, Kuba, sytuacja tylko się pogorszyła.
– Dziecko powinno mieć wszystko najlepsze – powtarzała. – A ty nawet nie potrafisz mu kupić porządnych ubranek! Widziałam w sklepie takie piękne body za sto pięćdziesiąt złotych… Ale pewnie szkoda ci pieniędzy.
Michał coraz częściej zamykał się w sobie. Pracował długo, wracał późno. Ja zostawałam sama z Kuby płaczem i złośliwymi uwagami teściowej. Z czasem zaczęła przychodzić bez zapowiedzi – miała klucz od mieszkania jeszcze z czasów, gdy Michał był kawalerem. Wchodziła nawet wtedy, gdy mnie nie było w domu.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zastałam ją w naszej sypialni. Stała przy mojej szafie i przeglądała ubrania.
– Szukam czegoś dla Kuby – rzuciła bez cienia skruchy. – Chciałam zobaczyć, czy nie masz jakichś lepszych rzeczy schowanych na specjalne okazje.
Wybuchłam wtedy po raz pierwszy:
– Proszę natychmiast wyjść z naszej sypialni! To jest mój dom!
Spojrzała na mnie z pogardą:
– Twój? Gdyby nie mój syn i jego praca, mieszkałabyś dalej u rodziców na wsi!
Tego wieczoru powiedziałam Michałowi, że dłużej tego nie wytrzymam. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, Kuba spał za ścianą.
– Musisz coś zrobić – powiedziałam cicho. – Albo ona przestanie tu przychodzić bez zapowiedzi, albo ja odejdę.
Michał spuścił głowę. Widziałam łzy w jego oczach.
– To moja mama… Ale wiem, że masz rację. Ona nas niszczy.
Następnego dnia wymieniliśmy zamki. Michał zadzwonił do matki i powiedział jej o tym spokojnie:
– Mamo, od dziś proszę cię o szacunek dla naszej prywatności. Jeśli chcesz przyjść, zadzwoń wcześniej.
Rozpętało się piekło. Pani Grażyna dzwoniła codziennie po kilka razy:
– Jak śmiesz zamykać przede mną drzwi? To ja wychowałam Michała! To ja wam pomagam! To przez tę twoją żonę wszystko!
Rodzina podzieliła się na dwa obozy. Siostra Michała przestała się do nas odzywać. Teściowa rozpowiadała po całej rodzinie i sąsiadach, że jestem niewdzięczną wieśniarą, która odciągnęła jej syna od matki.
W pracy zaczęłam mieć problemy ze skupieniem się. Bałam się odbierać telefon – zawsze mogła to być ona. Michał coraz częściej mówił o wyprowadzce do innego miasta.
Pewnego dnia przyszła pod nasze drzwi i zaczęła walić pięściami:
– Otwórzcie! To ja! Macie mnie za nic! Michał! Ania! Kuba!
Sąsiedzi patrzyli przez wizjerki. Kuba płakał ze strachu.
Po tej scenie Michał podjął decyzję:
– Musimy się wyprowadzić. Dla naszego spokoju.
Znaleźliśmy mieszkanie na drugim końcu miasta. Nowe miejsce, nowi sąsiedzi. Przez kilka miesięcy żyliśmy spokojniej, ale rany zostały.
Michał rzadziej widywał się z matką. Ja czułam się winna – czy naprawdę miałam prawo odciąć go od rodziny? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Dziś Kuba ma pięć lat i coraz częściej pyta o babcię:
– Dlaczego babcia Grażynka nie przychodzi?
Nie wiem, co mu odpowiedzieć.
Czasem patrzę na Michała i widzę w jego oczach smutek i żal za utraconą rodziną.
Czy można było uratować tę relację? Czy naprawdę musieliśmy aż tak daleko się posunąć?
A może czasem trzeba postawić granice – nawet jeśli boli?
Czy ktoś z was też musiał wybierać między własnym spokojem a rodziną? Jak żyć z takim wyborem?