Na spacerze z wnuczką usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam twarz sprzed czterdziestu lat…

– Anka! – głos przeszył powietrze jak strzała. Zatrzymałam się gwałtownie, a bułka dla kaczek wypadła mi z ręki, rozsypując się na ścieżce niczym konfetti. Zosia spojrzała na mnie zdziwiona, ciągnąc mnie za rękaw płaszcza.

– Babciu, kto to? – zapytała cicho, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.

Nie odpowiedziałam od razu. Bo jak wytłumaczyć siedmioletniej dziewczynce, że czasem jedno słowo potrafi przenieść człowieka o czterdzieści lat wstecz? Że mięśnie pamiętają szybciej niż rozum, a serce bije jak wtedy, gdy miało dwadzieścia lat i wierzyło, że wszystko jest możliwe?

Odwróciłam się powoli. Na końcu alejki stał mężczyzna. Wysoki, siwiejący, ale wciąż z tym samym spojrzeniem – ciepłym, przenikliwym, trochę nieśmiałym. Andrzej. Mój Andrzej. Ten, którego imienia nie wypowiadałam od lat nawet w myślach.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Wokół nas świat toczył się swoim rytmem: dzieci karmiły kaczki, starsi panowie grali w szachy na ławce, a ja czułam się jakby ktoś wyciągnął mnie z rzeczywistości i wrzucił w inny czas.

– Anka… – powtórzył ciszej, podchodząc bliżej. – To naprawdę ty?

Zosia ścisnęła moją dłoń mocniej.

– Babciu?

Ocknęłam się. Uśmiechnęłam się do niej blado.

– To… stary znajomy – powiedziałam, choć to słowo zabrzmiało jak kłamstwo.

Andrzej zatrzymał się tuż przed nami. Przez chwilę patrzył na Zosię z czułością, jakby wiedział, kim jest.

– Masz piękną wnuczkę – powiedział cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nas dwoje na ławce pod blokiem na Pradze, pierwsze pocałunki, listy pisane na papierze pachnącym perfumami, łzy po kłótniach i śmiech po pogodzeniu się. I ten dzień, kiedy wszystko się skończyło.

– Co tu robisz? – zapytałam w końcu, starając się brzmieć obojętnie.

Andrzej wzruszył ramionami.

– Mama leży w szpitalu na Banacha. Przyszedłem się przewietrzyć… Nie sądziłem, że cię tu spotkam.

Zosia spojrzała na mnie pytająco.

– Babciu, pójdziemy już do kaczek?

– Zaraz, kochanie – odpowiedziałam i zwróciłam się do Andrzeja: – Przykro mi z powodu twojej mamy.

Skinął głową. Przez chwilę milczeliśmy. Czułam narastające napięcie; chciałam uciec, ale nogi miałam jak z waty.

– Anka… – zaczął niepewnie. – Przez te wszystkie lata… Myślałem o tobie. Często. Zastanawiałem się, co by było, gdybyśmy wtedy…

Przerwałam mu gwałtownie:

– Nie wracajmy do tego. To było dawno temu.

Ale on nie dał za wygraną.

– Wiem. Ale ja nigdy nie dostałem odpowiedzi. Dlaczego wtedy odeszłaś? Dlaczego zostawiłaś wszystko?

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Zosia przyglądała nam się z niepokojem.

– Babciu…

Uklękłam przy niej i przytuliłam ją mocno do siebie.

– Wszystko w porządku, skarbie – wyszeptałam.

Wstałam i spojrzałam Andrzejowi prosto w oczy.

– Musiałam wybrać rodzinę – powiedziałam cicho. – Tata był chory, mama nie dawała sobie rady… Nie mogłam wtedy myśleć tylko o sobie.

Andrzej spuścił wzrok.

– Mogłaś mi powiedzieć. Pomógłbym ci.

– Byłeś młody. Miałeś swoje plany. Nie chciałam cię wiązać ze sobą przez obowiązki wobec mojej rodziny.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jego oczach zobaczyłam żal i coś jeszcze – może cień dawnej miłości?

– A potem? – zapytał cicho. – Potem już nigdy nie próbowałaś?

Westchnęłam ciężko.

– Potem poznałam Marka. Był dobry dla mnie i dla moich rodziców. Ożenił się ze mną mimo wszystkiego…

Andrzej skinął głową ze smutkiem.

– A byłaś szczęśliwa?

To pytanie uderzyło mnie mocniej niż cokolwiek innego tego dnia. Czy byłam szczęśliwa? Czy moje życie było takie, jakie chciałam? Czy wybierając obowiązek zamiast miłości, wygrałam czy przegrałam?

Zosia pociągnęła mnie za rękę.

– Babciu, chodźmy już do kaczek!

Uśmiechnęłam się do niej przez łzy.

– Już idziemy, kochanie.

Odwróciłam się do Andrzeja.

– Muszę już iść. Może kiedyś…

Nie dokończyłam zdania. On tylko skinął głową i patrzył za nami długo, aż zniknęłyśmy za zakrętem alejki.

Kiedy wracałyśmy do domu, Zosia zapytała:

– Babciu, dlaczego płakałaś?

Pogładziłam ją po włosach i uśmiechnęłam się smutno.

– Czasem dorosłym też jest smutno, bo przypominają sobie coś ważnego sprzed lat.

Wieczorem długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta i zastanawiając się nad swoim życiem. Czy można żałować wyborów i jednocześnie być wdzięcznym za to, co się ma? Czy gdyby wtedy wszystko potoczyło się inaczej, byłabym dziś szczęśliwsza?

A może każdy z nas nosi w sobie takie „co by było gdyby”, które nigdy nie pozwala nam całkiem zapomnieć o dawnych uczuciach?