Nagle zrozumiałam, że chcę rozwodu po 30 latach małżeństwa. Czy można zacząć żyć od nowa po pięćdziesiątce?

– Iwona, co ty wyprawiasz? – głos Andrzeja odbił się echem w kuchni, kiedy z impetem zamknęłam drzwi lodówki. Miałam ochotę krzyknąć, ale tylko zacisnęłam dłonie na blacie. Była sobota rano, a ja już czułam się zmęczona tym dniem.

– Nic nie wyprawiam. Po prostu… nie mogę już tak dłużej – wyszeptałam, patrząc przez okno na szare, kwietniowe niebo nad Warszawą.

Andrzej westchnął ciężko i usiadł przy stole. – Znowu zaczynasz? Przecież wszystko mamy. Dzieci są zdrowe, dom stoi, kredyt spłacony. Czego ci jeszcze brakuje?

Zacisnęłam powieki. W głowie huczały mi słowa, których nie miałam odwagi wypowiedzieć przez trzydzieści lat. Przez trzydzieści lat byłam żoną Andrzeja, matką trójki dzieci: Magdy, Pawła i najmłodszej Oli. Byłam tą, która gotuje rosół w niedzielę, prasuje koszule i pamięta o imieninach teściowej. Ale gdzieś po drodze zgubiłam siebie.

Kiedyś byłam inna. W czasach studenckich podróżowałam autostopem po Europie, spałam na dworcach, rozmawiałam z obcymi ludźmi w językach, których uczyłam się z kaset magnetofonowych. Zawsze miałam w sobie głód świata. A potem… potem pojawił się Andrzej. Stabilny, przewidywalny, dobry człowiek. Zakochałam się w jego spokoju i sile. Chciałam domu, rodziny, bezpieczeństwa.

Ale dziś, mając pięćdziesiąt dwa lata, patrzę w lustro i widzę kobietę, której nie poznaję. Moje marzenia są jak stare zdjęcia – wyblakłe, schowane na dnie szuflady.

– Iwona? – Andrzej patrzył na mnie z niepokojem.

– Chcę rozwodu – powiedziałam cicho.

Cisza była gęsta jak śmietana. Andrzej patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Zwariowałaś? Po tylu latach? Przecież… przecież wszystko jest dobrze!

– Nie jest dobrze – przerwałam mu drżącym głosem. – Ja… ja już nie umiem tak żyć. Udawać przed sobą i przed tobą.

Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć. Bałam się tego kroku bardziej niż czegokolwiek w życiu. Ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię teraz – już nigdy nie będę szczęśliwa.

Wieczorem zadzwoniła Magda.

– Mamo, tata do mnie dzwonił. Co się dzieje?

– Musimy porozmawiać – powiedziałam tylko.

Spotkaliśmy się całą rodziną w niedzielę przy stole. Paweł był spięty, Ola płakała, Magda patrzyła na mnie z wyrzutem.

– Mamo, przecież zawsze byłaś szczęśliwa! – krzyknęła Ola. – Jak możesz nam to robić?

– Nie jestem szczęśliwa – odpowiedziałam spokojnie. – Przepraszam was… ale przez lata zapomniałam o sobie. O tym, kim byłam zanim zostałam waszą mamą i żoną taty.

Paweł uderzył pięścią w stół.

– To egoizm! Myślisz tylko o sobie!

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przez całe życie myślałam o innych. O dzieciach, o Andrzeju, o rodzicach… A teraz pierwszy raz chciałam pomyśleć o sobie.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Andrzej milczał godzinami albo rzucał kąśliwe uwagi:

– Może pojedziesz sobie do tej Hiszpanii? Może tam znajdziesz szczęście?

Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię. Ale zaczęłam wychodzić na długie spacery po Łazienkach, zapisałam się na kurs hiszpańskiego online i zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia odkrywałam coś nowego o sobie – i o tym, jak bardzo się zmieniłam.

Pewnego dnia spotkałam na spacerze Anię – koleżankę ze studiów.

– Iwona! Ty tu? Co u ciebie?

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:

– Wiesz co? Też kiedyś myślałam, że już po mnie. Ale zaczęłam tańczyć tango i poznałam siebie na nowo.

Zaiskrzyło mi w oczach.

Wieczorem zapisałam się na kurs tanga argentyńskiego. Andrzej patrzył na mnie jak na wariatkę:

– Po co ci to? W tym wieku?

– Bo chcę spróbować czegoś nowego – odpowiedziałam spokojnie.

Pierwsze zajęcia były trudne. Czułam się niezgrabna i śmieszna wśród młodszych kobiet. Ale kiedy zamknęłam oczy i pozwoliłam muzyce poprowadzić moje ciało… poczułam się wolna.

Z czasem dzieci zaczęły mnie rozumieć. Magda przyszła do mnie pewnego wieczoru:

– Mamo… przepraszam za tamto. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.

Przytuliłyśmy się długo i mocno.

Rozwód przebiegł spokojnie – choć bolało mnie każde podpisane słowo na papierze. Andrzej wyprowadził się do mieszkania po rodzicach. Dzieci odwiedzały mnie na zmianę.

Pierwszy raz od lat poczułam się lekka. Zaczęłam podróżować po Polsce – sama! Pojechałam do Gdańska, potem do Zakopanego. Poznałam nowych ludzi, zaczęłam pisać bloga o późnym odkrywaniu siebie.

Czasem wieczorami siadam przy oknie z kieliszkiem wina i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy miałam prawo rozbić rodzinę dla własnego szczęścia?

Ale potem przypominam sobie tamtą kobietę sprzed lat – pełną marzeń i odwagi – i wiem, że musiałam to zrobić dla niej.

Czy naprawdę można zacząć żyć od nowa po pięćdziesiątce? A może to tylko złudzenie? Co Wy o tym myślicie?