Najbliższa osoba – opowieść o stracie, winie i przebaczeniu

– Znowu wracasz tak późno? – głos Jadwigi przeszył ciszę kuchni, gdy tylko przekroczyłem próg. Była już po dwudziestej drugiej, a ja znów spóźniłem się na kolację. W jej oczach widziałem zmęczenie, ale i coś jeszcze – zawód, którego nie potrafiłem zignorować.

– Przepraszam, kochanie. W pracy był Sajgon, szef kazał zostać dłużej – rzuciłem automatycznie, zdejmując płaszcz. Wiedziałem, że to nie do końca prawda. Po prostu nie chciałem wracać do domu. Ostatnio coraz częściej czułem się tu obco, jakbyśmy byli tylko współlokatorami, a nie małżeństwem z trzydziestoletnim stażem.

Jadwiga westchnęła ciężko i zaczęła sprzątać ze stołu. Na talerzu leżała zimna już zupa pomidorowa, którą kiedyś uwielbiałem. Teraz nawet nie miałem ochoty jej spróbować.

– Znowu nie zjadłeś. – Jej głos był cichy, ale wyczułem w nim nutę rozpaczy.

Nie odpowiedziałem. Usiadłem przy stole i wpatrywałem się w swoje dłonie. Myśli kłębiły mi się w głowie: kiedy to wszystko się popsuło? Kiedy przestaliśmy ze sobą rozmawiać?

Nasza córka, Basia, wyjechała na studia do Krakowa dwa lata temu. Od tego czasu dom stał się pusty i cichy. Jadwiga próbowała wypełnić tę pustkę rozmowami, wspólnymi spacerami, ale ja coraz częściej uciekałem w pracę. Wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie – nie musieć mierzyć się z własnymi emocjami.

Pewnego wieczoru wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem Jadwigę siedzącą na kanapie z albumem zdjęć na kolanach. Przeglądała stare fotografie: nasz ślub, pierwsze wakacje nad morzem, narodziny Basi. Usiadłem obok niej i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Pamiętasz, jak byliśmy młodzi? – zapytała cicho.

– Pamiętam – odpowiedziałem i poczułem ukłucie żalu. Gdzie podziała się ta radość, którą mieliśmy wtedy w oczach?

Z czasem zaczęliśmy się coraz częściej kłócić o drobiazgi: o niepozmywane naczynia, o rachunki, o to, kto zapomniał kupić mleko. Każda sprzeczka była jak kolejny gwóźdź do trumny naszego związku.

Najgorsze przyszło pewnej listopadowej nocy. Jadwiga wróciła od lekarza blada jak ściana.

– Musimy porozmawiać – powiedziała drżącym głosem.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Słowa, które wypowiedziała, na zawsze zmieniły moje życie:

– Mam raka piersi.

Poczułem, jak świat wali mi się na głowę. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Patrzyłem na nią i widziałem w jej oczach strach – ten sam strach, który czułem ja sam.

– Przejdziemy przez to razem – powiedziałem w końcu, choć nie byłem pewien, czy naprawdę w to wierzę.

Rozpoczęły się miesiące walki: szpitale, chemia, operacje. Jadwiga była dzielna, choć widziałem, jak bardzo cierpi. Ja starałem się być silny dla niej, ale w środku byłem rozbity na kawałki. Czasem miałem ochotę uciec – tak jak wcześniej uciekałem w pracę – ale wiedziałem, że teraz nie mogę jej zostawić.

W tych najtrudniejszych chwilach zaczęliśmy znowu rozmawiać. O wszystkim: o strachu przed śmiercią, o żalu za zmarnowanymi latami, o marzeniach, których nigdy nie spełniliśmy. Jadwiga powiedziała mi wtedy coś, co na zawsze zostanie w mojej pamięci:

– Najbardziej boję się tego, że odejdę i zostawię cię samego. Że nie będziesz wiedział, co zrobić ze swoim życiem.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Bo czy naprawdę wiedziałem?

Basia przyjeżdżała co weekend. Widziałem w jej oczach ten sam lęk i bezradność. Czasem płakała po cichu w swoim pokoju, myśląc, że nikt jej nie słyszy. Próbowałem ją pocieszać, ale czułem się bezsilny.

Choroba Jadwigi postępowała szybko. Z każdym tygodniem była coraz słabsza. Pewnej nocy obudziła mnie jej cicha prośba:

– Przytul mnie…

Objąłem ją mocno i poczułem łzy spływające po moich policzkach. Po raz pierwszy od lat pozwoliłem sobie na słabość.

Jadwiga odeszła w styczniu. Było zimno i cicho. Siedziałem przy jej łóżku do samego końca, trzymając ją za rękę. Kiedy zamknęła oczy po raz ostatni, poczułem niewyobrażalną pustkę.

Po pogrzebie dom wydawał się jeszcze bardziej obcy niż wcześniej. Basia wróciła do Krakowa; zostałem sam z własnymi myślami i wyrzutami sumienia.

Przez wiele tygodni nie potrafiłem odnaleźć sensu życia. Chodziłem po pustych pokojach i słyszałem echo dawnych rozmów. Przeglądałem albumy ze zdjęciami i płakałem nad tym wszystkim, czego już nie zdążymy sobie powiedzieć.

Dopiero po kilku miesiącach odważyłem się wejść do jej szafy i dotknąć jej rzeczy: swetra pachnącego lawendą, ulubionego szalika w kratkę. Każdy przedmiot przypominał mi o niej – o tym, jak bardzo ją kochałem i jak bardzo ją zawiodłem.

Czasami wydaje mi się, że słyszę jej głos: „Nie bój się żyć dalej”. Staram się powoli wracać do normalności – spotykam się z przyjaciółmi, dzwonię częściej do Basi. Ale wiem jedno: już nigdy nie będę tym samym człowiekiem.

Czy można wybaczyć sobie zmarnowane lata? Czy można jeszcze odnaleźć sens po takiej stracie? Może to właśnie jest najtrudniejsze – nauczyć się żyć na nowo z pustką w sercu.