„Nie jestem już służącą wszystkich” – Przebudzenie polskiej matki
– Mamo, gdzie jest moja wyprasowana koszula?! – krzyknął z pokoju mój syn, Kuba, a ja już mieszałam trzeci garnek zupy na kuchence. Mąż, Andrzej, siedział w salonie z gazetą i rzucił tylko: – Aniu, zrobisz mi kawę? – Oczywiście, że zrobiłam. Zawsze robiłam. Zawsze wszystkim wszystko.
Tak mnie wychowano. Moja mama też była „niewidzialną ręką” domu – gotowała, prała, sprzątała, a ojciec tylko pracował i oczekiwał, że wszystko będzie gotowe. Ja też tak żyłam. Wierzyłam, że dobra żona i matka to ta, która nie narzeka i wszystko załatwia w ciszy.
Lata mijały. Kuba dorósł, ale nie wyprowadził się z domu – „bo po co, skoro tu ma wszystko podane na tacy?”. Andrzej coraz więcej pracował, ale w domu oczekiwał ciepłego obiadu i czystych ubrań. Ja coraz bardziej czułam się jak maszyna: gotuję, piorę, sprzątam, płacę rachunki, organizuję święta rodzinne. Nawet sąsiadka, pani Zosia, przychodziła do mnie po pomoc, gdy coś się zepsuło albo trzeba było wypełnić urzędowe papiery.
Pewnego piątkowego popołudnia coś we mnie pękło. Padał deszcz. Kuba znowu narzekał, że nie może znaleźć ulubionej bluzy. Andrzej skomentował coś złośliwie na temat obiadu. Stałam w kuchni z drżącymi rękami – ze zmęczenia i nerwów. Wtedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię teściowej: „Halina”. Wiedziałam, że znowu czegoś chce – czegoś, co tylko ja mogę załatwić.
Nie odebrałam. Patrzyłam na dzwoniący telefon i pozwoliłam mu ucichnąć. Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Cicho, jak zawsze robiłam wszystko – ale w tych łzach było trzydzieści lat zmęczenia.
Tego wieczoru nie zrobiłam kolacji. Nie wyprasowałam koszuli. Nie odpowiedziałam nikomu na żadne pytanie. Położyłam się wcześnie spać i pierwszy raz poczułam: coś się zmieniło.
Rano Kuba obudził mnie z pretensją:
– Mamo! Co się z tobą dzieje? Dlaczego nie zrobiłaś śniadania?
– Jesteś już dorosły, Kuba. Zrób sobie sam – odpowiedziałam spokojnie.
Andrzej patrzył na mnie cały dzień jak na obcą osobę. Próbował żartować:
– Co jest, Aniu? Strajkujesz?
Wzruszyłam ramionami.
W kolejnych tygodniach coraz częściej mówiłam „nie”. Nie biegłam do pani Zosi przy każdej drobnostce. Nie brałam dodatkowych zmian w pracy tylko dlatego, że „i tak mam czas”. Nie organizowałam rodzinnych obiadów co niedzielę.
Oczywiście nie było łatwo. Kuba się obraził, Andrzej zaczął marudzić. Teściowa zadzwoniła zapłakana:
– Aniu, już mnie nie kochasz?
– Kocham cię – odpowiedziałam – ale teraz chcę mieć czas także dla siebie.
Przyjaciółki pytały ze zdziwieniem:
– Anka, co ty robisz całymi dniami? Nie nudzisz się?
– Skąd! Po raz pierwszy nauczyłam się jeść powoli. Smakować obiad zamiast połykać go w biegu. Poszłam sama na spacer do parku Skaryszewskiego. Kupiłam sobie książkę i czytałam ją na ławce pod kasztanem. Poszłam sama do kina. I odkryłam, jak bardzo mi tego brakowało.
Rodzina długo nie mogła się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Kuba przez kilka tygodni chodził naburmuszony, aż pewnego dnia powiedział:
– Mamo… może masz rację. Może ja też powinienem spróbować tej „samodzielności”.
Andrzej próbował mnie wciągnąć z powrotem w dawną rolę:
– Wiesz dobrze, że bez ciebie ten dom się rozpadnie!
Już mu nie wierzyłam. Bo widziałam: jeśli nie zrobię czegoś za nich, to w końcu sami się nauczą.
Dziś wiem: nie jestem egoistką dlatego, że myślę o sobie. Wręcz przeciwnie! Teraz mam więcej cierpliwości dla wszystkich – bo nie czuję już, że wszyscy mnie wykorzystują.
Czasem jeszcze wracają stare odruchy: gdy dzwoni telefon i wiem, że ktoś znów czegoś chce… Ale potrafię już powiedzieć „nie”.
I wiecie co? Po raz pierwszy w życiu – mając 59 lat – czuję, że naprawdę żyję.
Ile nas jest takich w Polsce? Ile kobiet nadal jest „służącymi wszystkich”, które nigdy nie mają odwagi powiedzieć: dość? A wy? Co o tym myślicie?