Nie muszę nienawidzić – historia o przebaczeniu i rodzinnych ranach

– Naprawdę zamierzasz tam pojechać? – głos mojej córki, Marty, drżał od niedowierzania i gniewu. – Po tym wszystkim, co ci zrobił? Mama, ty chyba oszalałaś!

Patrzyłam na nią przez chwilę, czując jak w gardle rośnie mi gula. W jej oczach widziałam nie tylko złość, ale i lęk. Lęk przed tym, że jej matka znowu da się zranić. A może lęk przed tym, że świat nie jest taki prosty, jak chciałaby wierzyć.

– Marto, on jest chory. Nie ma nikogo innego. – Mój głos był cichy, ale stanowczy. – Nie chodzi o wybaczenie wszystkiego. Chodzi o to, żeby nie żyć nienawiścią.

– Ale on cię zostawił! – wtrącił się mój syn, Tomek, który do tej pory milczał. – Zdradził cię z tą swoją Jolą! Przecież pamiętasz, jak płakałaś nocami! My też to pamiętamy!

Pamiętałam. Każdą noc. Każdą łzę. Każdego ranka, kiedy musiałam wstać i udawać przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Ale to było piętnaście lat temu. Piętnaście lat samotności, budowania siebie od nowa, uczenia się życia bez niego.

A teraz zadzwoniła do mnie jego siostra, Zosia. Powiedziała tylko: „Basia, on jest w szpitalu. Rak trzustki. Nie wiem, ile mu zostało. Jest sam.”

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głosy dzieci: „Nie rób tego”, „Nie zasłużył”. Ale też słyszałam własny głos sprzed lat: „Nie chcę być zgorzkniała”.

W końcu wstałam. Wzięłam prysznic, ubrałam się w prostą sukienkę i pojechałam do szpitala.

Wchodząc na oddział paliatywny, poczułam zapach środków dezynfekujących i coś jeszcze – ciężar śmierci unoszący się w powietrzu. Znalazłam jego salę. Leżał na łóżku, wychudzony, z siwą brodą i oczami wbitymi w sufit.

– Cześć, Andrzej – powiedziałam cicho.

Odwrócił głowę powoli. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Potem uśmiechnął się blado.

– Basia… Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.

Usiadłam przy łóżku. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu zapytał:

– Dlaczego przyszłaś?

Zastanowiłam się chwilę.

– Bo nie chcę cię nienawidzić do końca życia. I nie chcę siebie nienawidzić za to, że nie potrafiłam wybaczyć.

Zamknął oczy. Po policzku spłynęła mu łza.

Przez kolejne tygodnie przychodziłam codziennie. Przynosiłam mu domowe jedzenie – zawsze lubił moją zupę ogórkową. Pomagałam mu się myć, rozmawiałam z lekarzami. Czasem po prostu siedzieliśmy w ciszy.

Dzieci nie mogły tego zrozumieć. Marta przestała odbierać moje telefony. Tomek napisał mi długiego maila o tym, jak bardzo go zawiodłam jako matka.

A ja… Ja czułam się rozdarta. Z jednej strony bolały mnie ich słowa, z drugiej – wiedziałam, że robię dobrze.

Pewnego dnia Andrzej poprosił mnie:

– Basia… Przepraszam cię za wszystko. Za Jolę… Za to, że zostawiłem ciebie i dzieci… Za te wszystkie lata ciszy.

Spojrzałam na niego długo.

– Wiesz… Najbardziej bolało mnie to, że przestałeś być obecny dla dzieci. Że musiałam być dla nich wszystkim: matką i ojcem.

Zacisnął powieki.

– Wiem… I nigdy sobie tego nie wybaczyłem.

Wtedy po raz pierwszy od lat poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężki plecak.

Po jego śmierci dzieci przyszły na pogrzeb. Stały obok mnie sztywne i milczące.

Po wszystkim Marta podeszła do mnie i powiedziała:

– Może kiedyś ci wybaczę… Ale jeszcze nie teraz.

Tomek tylko skinął głową i odszedł bez słowa.

Zostałam sama na cmentarzu. Patrzyłam na świeżą mogiłę i myślałam o tym wszystkim, co minęło bezpowrotnie.

Wróciłam do pustego mieszkania. Usiadłam przy stole i zaparzyłam sobie herbatę. Przez okno wpadało blade światło popołudnia.

Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była słuchać dzieci? Czy przebaczenie to naprawdę słabość?

A może czasem trzeba zrobić coś tylko dla siebie – nawet jeśli cały świat uważa to za szaleństwo?

Czy wy też kiedyś musieliście wybrać między własnym sumieniem a oczekiwaniami bliskich?