Nie taka matka, jak ją malują: refleksje o życiu byłej synowej po rozwodzie

Dzisiaj znów byłam u dentysty. Siedząc w poczekalni, próbowałam nie myśleć o bólu zęba, ale myśli i tak wracały do Kingi. Mojej byłej synowej. Tak, byłej – choć wciąż nie potrafię się przyzwyczaić do tego słowa. Przez szybę patrzyłam na szarą ulicę Łodzi, a w głowie kłębiły się pytania: gdzie popełniliśmy błąd? Czy to naprawdę wszystko jej wina? Czy może mój Krzysiek też nie jest taki niewinny, jak zawsze chciałam wierzyć?

Kiedy Krzysiek przyprowadził Kingę do domu pierwszy raz, byłam sceptyczna. Cicha, trochę wycofana, z tym swoim nieśmiałym uśmiechem. Ale widziałam, jak patrzy na mojego syna – z takim oddaniem, że aż serce mi miękło. Przez kilka lat wydawało się, że są szczęśliwi. Potem pojawiła się Zosia – moja wnuczka, oczko w głowie całej rodziny. Myślałam wtedy: „Teraz już nic ich nie rozdzieli”.

A jednak…

Pamiętam tamten wieczór, kiedy Krzysiek wrócił do domu spakowany i powiedział: „Mamo, ja już nie mogę. Kinga mnie dusi. Nie rozumie mnie. Chcę zacząć od nowa”. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. „A Zosia?” – zapytałam. „Zosia zostaje z Kingą. Ja… ja nie nadaję się na ojca na pełen etat” – odpowiedział cicho.

Nie spałam wtedy całą noc. W głowie miałam tylko jedno: jak ona sobie poradzi? Jak poradzi sobie Zosia bez ojca? I czy ja powinnam się wtrącać?

Przez pierwsze tygodnie po rozwodzie próbowałam utrzymywać kontakt z Kingą. Dzwoniłam, pytałam o Zosię, proponowałam pomoc. Ale ona coraz częściej nie odbierała telefonu. Kiedy w końcu odebrała, usłyszałam w jej głosie chłód:

– Pani Aniu, proszę dać nam spokój. Musimy się pozbierać.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałabym przyznać. Przecież zawsze starałam się być dobrą teściową! Ale może… może byłam zbyt nachalna? Może za bardzo chciałam kontrolować ich życie?

Od tamtej pory widuję Zosię rzadko – czasem na kilka godzin w weekendy, kiedy Kinga pozwoli. Krzysiek pojawia się jeszcze rzadziej. Zajęty nową pracą, nową dziewczyną, nowym życiem. A ja? Ja zostałam z pytaniami bez odpowiedzi.

Ostatnio dowiedziałam się od sąsiadki, że Kinga zaczęła spotykać się z jakimś mężczyzną. Podobno młodszy od niej, artysta – maluje murale na Bałutach. „Co za lekkomyślność!” – pomyślałam odruchowo. Przecież powinna skupić się na dziecku! Ale potem przyszła refleksja: a może ona po prostu próbuje być szczęśliwa? Może ma do tego prawo?

W zeszły piątek spotkałam Kingę przypadkiem w sklepie spożywczym na Widzewie. Stała przy kasie z Zosią i tym swoim nowym partnerem. Zosia trzymała go za rękę i śmiała się do niego tak, jak kiedyś do Krzyśka… Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.

– Dzień dobry, pani Aniu – powiedziała Kinga spokojnie.
– Dzień dobry… – odpowiedziałam niepewnie.
– To jest Tomek – przedstawiła mi swojego towarzysza.
Tomek uśmiechnął się szeroko:
– Miło mi panią poznać.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam zapytać: „Czy on będzie teraz ojcem mojej wnuczki?”, ale ugryzłam się w język.

Wyszłam ze sklepu z ciężkim sercem. Przez całą drogę do domu myślałam o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło. Kiedyś byłam pewna, że rodzina to coś trwałego – że nawet jeśli są kłótnie i trudności, to miłość zwycięży wszystko. Teraz widzę, że życie pisze własne scenariusze.

Wieczorem zadzwonił Krzysiek.
– Mamo, nie przejmuj się tak tą Kingą. Ona sobie poradzi.
– A ty? Ty sobie poradziłeś?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Staram się…

Czasem mam wrażenie, że wszyscy wokół próbują udawać, że nic się nie stało. Że rozwód to tylko formalność, a dziecko szybko zapomni o ojcu. Ale ja widzę smutek w oczach Zosi za każdym razem, gdy ją odwiedzam. Widzę też zmęczenie i rezygnację w oczach Kingi.

Kilka dni temu przyszła do mnie sąsiadka z naprzeciwka.
– Pani Aniu, widziała pani tę Kingę? Chodzi po mieście z nowym facetem! Co ludzie powiedzą?
Westchnęłam tylko:
– Ludzie zawsze będą gadać.
Ale w środku czułam burzę emocji: gniew na Krzyśka, żal do Kingi i bezradność wobec całej sytuacji.

Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Może powinnam była bardziej wspierać Kingę? Może powinnam była rozmawiać z Krzyśkiem szczerzej o jego problemach? Może…

Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie Kinga.
– Pani Aniu… czy mogłaby pani odebrać Zosię ze szkoły jutro? Mam ważne spotkanie w pracy.
Serce mi zabiło mocniej.
– Oczywiście! – odpowiedziałam bez wahania.
– Dziękuję…
W jej głosie usłyszałam ulgę i coś jeszcze – może cień dawnej bliskości?

Dziś odebrałam Zosię ze szkoły pierwszy raz od miesięcy. Przytuliła mnie mocno i powiedziała:
– Babciu, tęskniłam za tobą!
Poczułam łzy pod powiekami.

Wieczorem siedziałam sama przy kuchennym stole i myślałam o tym wszystkim. O tym, jak łatwo oceniamy innych nie znając całej prawdy. O tym, jak trudno pogodzić się ze stratą i zaakceptować nowe życie bliskich osób.

Czy jestem złą matką? Czy jestem złą teściową? Czy można naprawić to, co zostało złamane?

Może czas przestać szukać winnych i po prostu być dla siebie nawzajem…

A wy? Jak radzicie sobie z takimi sytuacjami w rodzinie? Czy można nauczyć się akceptować wybory innych – nawet jeśli bolą?