Nie wybrali mnie: Jak rodzina Bartka rozbiła naszą miłość

– Nie rozumiesz, Bartek! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Twoja mama patrzy na mnie, jakbym była kimś gorszym. Jakby wszystko, co mówię, było głupie albo nie na miejscu.

Bartek stał pod oknem w swoim pokoju, z rękami w kieszeniach. Patrzył na mnie tym swoim zmęczonym wzrokiem, jakbyśmy już dziesiąty raz wracali do tej samej rozmowy. Może rzeczywiście tak było. Ale dla mnie to nie była tylko rozmowa – to była walka o nas.

– Ola, przesadzasz. Mama po prostu jest… wymagająca. Chce dla mnie dobrze – powiedział cicho, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka.

Wymagająca? To słowo nie oddawało nawet w połowie tego, co czułam za każdym razem, gdy przekraczałam próg ich domu na warszawskim Żoliborzu. Pani Grażyna – zawsze elegancka, z nienaganną fryzurą i spojrzeniem, które potrafiło zamrozić krew w żyłach. Pan Marek – milczący, surowy, oceniający mnie od stóp do głów.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Siedziałam przy stole, dłonie miałam spocone ze stresu. Pani Grażyna pytała o moją rodzinę z małego miasteczka pod Lublinem, o to, czym zajmują się moi rodzice. Gdy powiedziałam, że tata jest kierowcą autobusu, a mama pracuje w sklepie spożywczym, jej usta wykrzywił lekki grymas.

– Ach… To musi być ciężka praca – rzuciła chłodno.

Bartek ścisnął wtedy moją dłoń pod stołem, ale ja już wiedziałam: nie jestem tą, którą sobie wymarzyli dla swojego jedynego syna.

Przez kolejne miesiące próbowałam się starać. Przynosiłam domowe ciasta na święta, pomagałam przy obiedzie, rozmawiałam z panią Grażyną o książkach i teatrze. Ale ona zawsze znajdowała coś, do czego mogła się przyczepić.

– Ola, a może powinnaś pomyśleć o czymś bardziej stabilnym niż praca w kawiarni? – zapytała kiedyś przy rodzinnym stole. – Bartek kończy prawo, będzie miał dobrą pracę. Ty…

Zawiesiła głos. Wszyscy wiedzieliśmy, co chciała powiedzieć.

Bartek próbował mnie bronić:

– Mamo, Ola studiuje dziennikarstwo i świetnie sobie radzi. Praca w kawiarni to tylko na teraz.

Ale pani Grażyna tylko uśmiechnęła się pobłażliwie.

Z czasem zaczęłam unikać wizyt u Bartka. Czułam się tam obco, niewidzialna. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę jestem wystarczająco dobra dla niego. Czy on też tak myśli?

Pewnego wieczoru wróciłam do naszego wspólnego mieszkania na Ochocie później niż zwykle. Bartek siedział przy stole z telefonem w ręku.

– Mama dzwoniła – powiedział bez podnoszenia wzroku.

– I?

– Pytała… czy na pewno jesteśmy szczęśliwi. Czy nie za wcześnie na wspólne mieszkanie. I czy nie lepiej byłoby…

– Co? – przerwałam mu ostro.

– …żebym się zastanowił nad tym wszystkim jeszcze raz.

Poczułam wściekłość i bezsilność jednocześnie.

– Bartek, ona nigdy mnie nie zaakceptuje! Nigdy! – krzyknęłam.

Bartek milczał długo. W końcu powiedział:

– Może powinniśmy trochę od siebie odpocząć.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Wyszłam wtedy z mieszkania bez słowa i przez kilka godzin błąkałam się po mieście. Warszawa nocą była zimna i obca.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Olu, wszystko w porządku? Słyszałam twój głos przez telefon i wydawałaś się smutna.

Nie chciałam jej martwić. Ale nie potrafiłam już dłużej udawać.

– Mamo… Ja chyba nie pasuję do tej rodziny. Oni patrzą na mnie jak na kogoś gorszego.

Mama milczała przez chwilę.

– Kochanie, pamiętaj: to nie ty jesteś problemem. Czasem ludzie mają swoje wyobrażenia i nie potrafią ich zmienić. Ale jeśli Bartek cię kocha…

Przerwała. Wiedziała, że to nie takie proste.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy z Bartkiem obok siebie. On coraz częściej wychodził do swoich znajomych z roku, ja zamykałam się w książkach i pracy. Czułam się coraz bardziej samotna.

W końcu nadszedł dzień urodzin Bartka. Jego rodzice zaprosili nas na kolację do swojej willi na Żoliborzu. Nie chciałam tam iść, ale Bartek nalegał:

– Proszę cię, Ola. Chociaż ten jeden raz.

Zgodziłam się dla niego.

Wieczór zaczął się niewinnie – elegancka zastawa, świece na stole, drogie wino. Ale atmosfera była napięta od samego początku.

Pani Grażyna znów zaczęła wypytywać mnie o plany zawodowe.

– Ola, a może powinnaś pomyśleć o pracy w jakiejś korporacji? Znasz angielski…

– Mamo! – Bartek próbował ją uciszyć.

Ale ona nie przestawała:

– Po prostu martwię się o waszą przyszłość. Bartek będzie miał stabilną pracę jako prawnik…

Nie wytrzymałam.

– Pani Grażyno – powiedziałam drżącym głosem – wiem, że nie jestem idealną kandydatką na synową według pani standardów. Ale kocham Bartka i chciałabym być częścią tej rodziny…

Pani Grażyna spojrzała na mnie chłodno:

– Ola, myślę tylko o szczęściu mojego syna.

Wtedy Bartek wstał od stołu.

– Mamo, tato… Jeśli nie potraficie zaakceptować Oli takiej, jaka jest, to…

Zawahał się. Spojrzał na mnie bezradnie.

Wyszliśmy razem z domu jego rodziców w milczeniu. Na ulicy Bartek zatrzymał się i powiedział:

– Przepraszam cię za nich… Za wszystko.

Objął mnie mocno i przez chwilę poczułam ulgę. Ale wiedziałam już wtedy, że coś się w nas złamało.

Kilka dni później Bartek spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do kolegi z roku. Powiedział tylko:

– Muszę to wszystko przemyśleć.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu na Ochocie. Przez długie tygodnie próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była bardziej walczyć o nas?

Minęły miesiące. Bartek odezwał się raz – napisał krótką wiadomość: „Przepraszam”. Nic więcej.

Dziś wiem jedno: czasem miłość to za mało, gdy przeciwko wam staje cała rodzina i jej oczekiwania. Ale czy naprawdę warto rezygnować z siebie dla kogoś innego? Czy kiedyś przestanę czuć się gorsza przez to, że nie zostałam wybrana?